ADOPCJA - ostatnia deska ratunku czy alternatywa
Moderatorzy: Moderatorzy, Moderatorzy grupa wdrożeniowa
- kasiavirag
- Posty: 4121
- Rejestracja: 24 lip 2002 00:00
- malgosik
- Posty: 5259
- Rejestracja: 13 sty 2002 01:00
- Mietek
- Posty: 337
- Rejestracja: 22 kwie 2002 00:00
malgosik. twoja historia jest przepiękna. Jest też pouczająca. Szkoda, że koleżanki , które bezgranicznie ufają medycynie nie często tu zaglądają.
P.S. Jako gospodarz wątku proszę o nie zbaczanie z tematu. Wszystkich nas co prawda interesują piersi malgosika, ale chyba zgodzicie się, że nie jest to najlepsze miejsce na wyrażanie sowich opinii na ich temat. Dzięki malgosik za skierowanie rozmowy na właściwe miejsce.
P.S. Jako gospodarz wątku proszę o nie zbaczanie z tematu. Wszystkich nas co prawda interesują piersi malgosika, ale chyba zgodzicie się, że nie jest to najlepsze miejsce na wyrażanie sowich opinii na ich temat. Dzięki malgosik za skierowanie rozmowy na właściwe miejsce.
Mietek - obrońca pryncypiów i przypalonych garnków
- daromira
- Posty: 834
- Rejestracja: 19 lut 2004 01:00
Mietek, mam podobne zdanie jak Ty.Unas według badań wszelakiego rodzaju jest ok.Ja jestem zdrowa i Karol też, ale niestety.Trójka dzieci zmarła.W międzyczasie robiliśmy bdania i nic wszystko tak jak powinno być.Kolejne dwie ciąże martwe.Lekarze mówili o powtórce badań po raz trzeci, ale nie,mam już dość.Nie chce być królikiem doświadczalnym.Zrobiliśmy wszystko(chyba),a teraz jestemna liście Doruni i czekam pełna nadziei na kwalifikacje i dzidzie.
- Strzelec
- Posty: 148
- Rejestracja: 28 sty 2004 01:00
Moja historia jest następująca:
Wykrycie endometriozy i torbieli czekoladowej jajnika prawego w 1996 roku - miałam 24 lata. Resekcja klinowa jajnika. Potem leczenie. Przed ślubem było już wiadomo, że mogą być problemy z zajsciem w ciąże. Z moim mężem pobraliśmy się w 2000 r. Od tego czasu przeszłam jeszcze trzy operacje - raz było przypuszczenie raka jajnika- naszczęście to była endometrioza - jajnik lewy. jajniki policystyczne. Trzy HSG - drożne jajowody. Lekarze sie dziwili, że przy takich zabiegach a drożne. Byliśmy na wizycie w Gamecie. Chcieli robić mi następną operację - nieznaczna wada budowy macicy. Po konsultacji z inymi lekarzami, ktorzy stwierdzili, że do takiej operacji nie ma przesłanek - nigdy nie byłam w ciąży, pojechaliśmy do IviMedu. Tam zostaliśmy bardzo miło potraktowani a lekarz przedstawił nam naszą sytuację (mąż jest całkiem zdrowy). Nie koloryzował zabiegu invitro, który nam zalecał - mówił o zagrożeniach, ewentualnych problemach i szansach. Po wizycie i gruntownych przemyśleniach podjeliśmy decyzję o adopcji ponieważ chcemy być rodzicami i móc ofiarować swoje uczucia dziecku. Dużą rolę w przerwaniu dalszego leczenia odnoszą wzgledy wiary. Jesteśmy już umówieni na pierwszą wizytę w OAO w Sosnowcu (4.03.2004). Gromadzimy dokumenty i się denerwujemy jak to bedzie. Po podjeciu decyzji oadopcji przestałam sie denerwować i zaczęłam spoglądać na świat radośniej. Mój mąż mnie bardzo kocha i cieszy sie razem ze mną.
Wykrycie endometriozy i torbieli czekoladowej jajnika prawego w 1996 roku - miałam 24 lata. Resekcja klinowa jajnika. Potem leczenie. Przed ślubem było już wiadomo, że mogą być problemy z zajsciem w ciąże. Z moim mężem pobraliśmy się w 2000 r. Od tego czasu przeszłam jeszcze trzy operacje - raz było przypuszczenie raka jajnika- naszczęście to była endometrioza - jajnik lewy. jajniki policystyczne. Trzy HSG - drożne jajowody. Lekarze sie dziwili, że przy takich zabiegach a drożne. Byliśmy na wizycie w Gamecie. Chcieli robić mi następną operację - nieznaczna wada budowy macicy. Po konsultacji z inymi lekarzami, ktorzy stwierdzili, że do takiej operacji nie ma przesłanek - nigdy nie byłam w ciąży, pojechaliśmy do IviMedu. Tam zostaliśmy bardzo miło potraktowani a lekarz przedstawił nam naszą sytuację (mąż jest całkiem zdrowy). Nie koloryzował zabiegu invitro, który nam zalecał - mówił o zagrożeniach, ewentualnych problemach i szansach. Po wizycie i gruntownych przemyśleniach podjeliśmy decyzję o adopcji ponieważ chcemy być rodzicami i móc ofiarować swoje uczucia dziecku. Dużą rolę w przerwaniu dalszego leczenia odnoszą wzgledy wiary. Jesteśmy już umówieni na pierwszą wizytę w OAO w Sosnowcu (4.03.2004). Gromadzimy dokumenty i się denerwujemy jak to bedzie. Po podjeciu decyzji oadopcji przestałam sie denerwować i zaczęłam spoglądać na świat radośniej. Mój mąż mnie bardzo kocha i cieszy sie razem ze mną.
- Jewka
- Posty: 2079
- Rejestracja: 12 maja 2003 00:00
Mietek! Słowa uznania dla Ciebie jako gospodarza wątku! Jeszcze nie czytałam na Bocianie wątku tak syntetycznego i uporządkowanego. Jak Ty to robisz, że zastęp emocjonalnych kobiet pisze zwięźle i treściwie?
Małżeństwem jesteśmy od sześciu lat. Dzieci planowaliśmy mieć tyle, ile zdołamy wychować. Planowaliśmy być wielodzietni.
Jestesmy bezdzietni.
Przyczyną niepłodności jest moja hiperprolaktynemia. Tylko tyle, nic więcej.
Przez gardło i przez myśl nie może mi przejść stwierdzenie: "nie możemy mieć dzieci". My dzieci nie mamy, choć bardzo chcemy, nie ma przesłanek, by mówić "nie możemy".
Może dlatego taki dystans w nas do adopcji.
Leczę się cały czas - biorę bromergon.
I cały czas myslę, po co to wszystko?
Jesteśmy małżeństwem. Dobrym małżeństwem.
Czy niepłodność nasza jest po to, by otworzyć się na adopcję?
Czy niepłodność nasza jest po to, byśmy byli "płodni inaczej"? Bezdzietni, zaangażowani w sprawy świata, sycący głody obcych ludzi, CUDZYCH dzieci?
Małżeństwem jesteśmy od sześciu lat. Dzieci planowaliśmy mieć tyle, ile zdołamy wychować. Planowaliśmy być wielodzietni.
Jestesmy bezdzietni.
Przyczyną niepłodności jest moja hiperprolaktynemia. Tylko tyle, nic więcej.
Przez gardło i przez myśl nie może mi przejść stwierdzenie: "nie możemy mieć dzieci". My dzieci nie mamy, choć bardzo chcemy, nie ma przesłanek, by mówić "nie możemy".
Może dlatego taki dystans w nas do adopcji.
Leczę się cały czas - biorę bromergon.
I cały czas myslę, po co to wszystko?
Jesteśmy małżeństwem. Dobrym małżeństwem.
Czy niepłodność nasza jest po to, by otworzyć się na adopcję?
Czy niepłodność nasza jest po to, byśmy byli "płodni inaczej"? Bezdzietni, zaangażowani w sprawy świata, sycący głody obcych ludzi, CUDZYCH dzieci?
- Agna
- Posty: 3013
- Rejestracja: 21 lut 2002 01:00
Z góry przepraszam Mietka, bo zwracam się do Jewki (choć może nie tylko? choć może jest to właśnie na temat?):
GRUNT TO STAWIAĆ (SOBIE? BOGU?) PYTANIA.
ODPOWIEDŹ NADEJDZIE. PRĘDZEJ CZY PÓŹNIEJ NADEJDZIE.
:cmok:
GRUNT TO STAWIAĆ (SOBIE? BOGU?) PYTANIA.
ODPOWIEDŹ NADEJDZIE. PRĘDZEJ CZY PÓŹNIEJ NADEJDZIE.
:cmok:
Mama Jasia :), Małgosi :), Szymka :) i Martusi :)
www.agna01.neostrada.pl
[url=http://www.zielona.poczekalnia.prv.pl][img]http://193.243.146.13/astley/bar.gif[/img][/url]
www.agna01.neostrada.pl
[url=http://www.zielona.poczekalnia.prv.pl][img]http://193.243.146.13/astley/bar.gif[/img][/url]
- agaana
- Posty: 11
- Rejestracja: 17 lut 2004 01:00
Pierwsza i jedyna ciąża zakończyła się poronieniem w 9 tygodniu. A przecież tak się cieszyliśmy, że będziemy rodzicami :!: Potem decyzja: poczekamy, niech się organizm zregeneruje, a jeszcze studia; a potem nic, nic, nic.....przez 11 lat. tylko te wszystkie dzieciaki z rodziny tak bardzo lubiły do nas przyjeżdżać... . Próby leczenia? Tak. Dwie wizyty i blokada, nie byliśmy w stanie tego pociągnąć choć podobno nie byliśmy bez szans. Ale gdybym znowu poroniła? ile razy tak można? A potem spacer w piękny letni dzień i stwierdzenie "tak fajnie byłoby, gdyby teraz szedł z nami jakiś bąbel" i decyzja - dzwonimy do OAO. I po 8 miesiącach od tego spaceru nasze serca zawojował siedmiotygodniowy chłopiec. Teraz ma ponad dwa latka i właśnie niedawno, po jakichś większych zakupach stwierdził: " NIE KUPILIŚMY DZIEWCZYNKI!!!" Chyba trzeba pomyślęć o siostrzyczce. Przez moment żałowaliśmy, że nasza decyzja przyszła tak późno. Ale widocznie wcześniej nie byliśmy gotowi, widocznie wcześniej nie było na świecie naszego dziecka.A teraz cieszymy się każdym dniem i wiemy po co żyjemy.
agaana (Oluś 15.01.2002)
-
- Posty: 3161
- Rejestracja: 20 lut 2002 01:00
Dla mnie leczenie niepłodności jest tak naturalne jak leczenie każdej innej choroby, dlatego leczyliśmy się wszystkimi dostępnymi metodami i nie myśleliśmy o "środkach zastępczych", czyli o adopcji. Wcale nie marzyłam o byciu w ciąży, którą taktowałam jako coś, przez co trzeba przejść, żeby mieć biologiczne dziecko. A chęć posiadania biologicznego dziecka jest tak naturalna, że nie ma co tłumaczyć. Po kilku latach leczenia i wyczerpaniu wszystkich znanych mi (i lekarzom) sposobów i pomysłów na dalsze starania, byliśmy zdecydowani zaprzestać nasze leczenie, no bo ile można. Daliśmy sobie trochę czasu na luźne przemyślenia co dalej i zdecydowaliśmy o adopcji, choć oboje mieliśmy trochę obaw i decyzja nie była tak oczywista i "samonarzucająca" jak to czytałam w postach powyżej. Cieszymy się, że tak zdecydowaliśmy - nie czuję się mniej spełniona czy niedowartościowana jako matka adopcyjna, czuję się po prostu mamą. Mogliśmy starać się o adopcję już dużo wcześniej (ten magiczny 5-letni staż mieliśmy juz w zasadzie, kiedy rozpoczynaliśmy leczenie), ale wtedy o niej nie myśleliśmy. I w sumie, nie żaluję, że zdecydowaliśmy się tak późno, dopiero po przejściu przez mekkę leczenia - te lata starań mimo wszystko wzbogaciły nas wewnętrznie, umocniły nasz związek, nauczyły pokory i pozwoliły spojrzeć z innego dystansu na to co w życiu najważniejsze.
- NikaJ
- Posty: 7390
- Rejestracja: 19 sie 2003 00:00
Ja jeszcze się lecze i pewnie jeszcze to leczenie potrwa. Mam zdiagnozowane PCOS. Jesteśmy po ślubie 4 lata. Leczę się ale cały czas myślę o adopcji. Nie jest to dla mnie środek zastępczy. Adopcję traktuje jako macierzyństwo, przeciez nie chodzi o to kto urodzi dziecko tylko kto i jak je wychowa. Nawet jeśli moje leczenie zakończy sie sukcesem to nie przestanę myśleć o adopcji, a nawet podejmę działania w tym celu. Kochamy z męzem dzieci i zawsze chcieliśmy mieć ich trójkę.
Nika, szczęsliwa mama bliźniąt
- kowasia
- Posty: 46
- Rejestracja: 03 lis 2003 01:00
Mietek, gratulacje za wątek!
Moja historia jest podobna do wielu,wielu innych. Zawsze chciałam mieć dzieci i uważałam że taka jest kolej rzeczy. Więc najpierw był ślub 7 lat temu, za jakiś czas podjęliśmy pierwsze próby starania się o dzidzię, po roku bezowocnych starań zaczęliśmy się zastanawiać co jest grane...czemu ciągle przychodzi @...dlaczego My? Zawsze miałam regularne cykle, owulację jak w książce...ble,ble. Lekarze nic nie wiedzieli, zrobiłam laparoskopię,4 inseminacje i zgłosiliśmy się do Invicty. Tam mój śluz okazał się być zabójczy dla plemników..kolejne 2 inseminacje i utrata wiary w szanse powodzenia. Nie chcieliśmy in vitro (kasa, cierpienie fizyczne i psychiczne,łzy,depresja w przypadku porażki). Mąż wspomniał o adopcji już w trakcie leczenia,a ja nie chciałam o tym słyszeć,nawet nie wchodziłam na forum o adopcji na Boćku...nie i nie. Raz weszłam przypadkiem....i po prostu zaczytałam się. Od tego czasu nie mogłam o niczym innym myśleć jak tylko o adoptowaniu dzieciaczka...powiedziałam o tym mężowi...był zachwycony. Ja po prostu musiałam oswoić się,przemyśleć,dojrzeć do decyzji,przełamać się. W lipcu 2003 r. złożyliśmy dokumenty do OAO i od tego czasu czujemy się szczęśliwi...to była najlepsza rzecz jaką mogliśmy zrobić, najlepsza dla nas droga. Wiecie co? Nawet jak teraz zajdę w ciążę jakimś cudem, nie zawieszę oczekiwania na moje adpotowane dziecko...nie potrafiłabym tego zrobić i już się nie mogę doczekać TEGO telefonu... ot i cała historia w wielkim skrócie. Cieszę się że mam Was , przyczyniliście się do mojego szczęścia!
Moja historia jest podobna do wielu,wielu innych. Zawsze chciałam mieć dzieci i uważałam że taka jest kolej rzeczy. Więc najpierw był ślub 7 lat temu, za jakiś czas podjęliśmy pierwsze próby starania się o dzidzię, po roku bezowocnych starań zaczęliśmy się zastanawiać co jest grane...czemu ciągle przychodzi @...dlaczego My? Zawsze miałam regularne cykle, owulację jak w książce...ble,ble. Lekarze nic nie wiedzieli, zrobiłam laparoskopię,4 inseminacje i zgłosiliśmy się do Invicty. Tam mój śluz okazał się być zabójczy dla plemników..kolejne 2 inseminacje i utrata wiary w szanse powodzenia. Nie chcieliśmy in vitro (kasa, cierpienie fizyczne i psychiczne,łzy,depresja w przypadku porażki). Mąż wspomniał o adopcji już w trakcie leczenia,a ja nie chciałam o tym słyszeć,nawet nie wchodziłam na forum o adopcji na Boćku...nie i nie. Raz weszłam przypadkiem....i po prostu zaczytałam się. Od tego czasu nie mogłam o niczym innym myśleć jak tylko o adoptowaniu dzieciaczka...powiedziałam o tym mężowi...był zachwycony. Ja po prostu musiałam oswoić się,przemyśleć,dojrzeć do decyzji,przełamać się. W lipcu 2003 r. złożyliśmy dokumenty do OAO i od tego czasu czujemy się szczęśliwi...to była najlepsza rzecz jaką mogliśmy zrobić, najlepsza dla nas droga. Wiecie co? Nawet jak teraz zajdę w ciążę jakimś cudem, nie zawieszę oczekiwania na moje adpotowane dziecko...nie potrafiłabym tego zrobić i już się nie mogę doczekać TEGO telefonu... ot i cała historia w wielkim skrócie. Cieszę się że mam Was , przyczyniliście się do mojego szczęścia!
Kowasia i Kamilek (22.02.2004)