ADOPCJA - ostatnia deska ratunku czy alternatywa
Moderatorzy: Moderatorzy, Moderatorzy grupa wdrożeniowa
- Agna
- Posty: 3013
- Rejestracja: 21 lut 2002 01:00
Zawsze chcieliśmy mieć dużo dzieci - jako anegdotkę opowiadamy do dzisiaj przebieg wizyty w poradni przedmałżeńskiej na temat naturalnego planowania poczęć, kiedy po wstępnym pytaniu "to, ile planujecie Państwo dzieci?" i naszej odpowiedzi - "pięcioro? siedmioro?" Pani dłygo nie mogła odzyskać głosu i metodę tłumaczyła jakoś mętnie
I dzieci zaczęły się rodzić - pierwsza ciąża zakończona szczęśliwie po ponad roku małżeństwa - dzisiaj dziewięcioletni Jasio. Druga ciąża niestety zakończona poroznieniem - może za wcześnie po pierwszej? Trzecia ciąża zakończona pomyślnie, choć przed terminem - dzisiaj siedmioletnia Małgosia. Czwarta (o ile wogóle?) ciąża zakończona niemal zaraz po rozpoczęciu...
I nic... I nic... i oczekiwanie, leczenie, zaskoczenie (nasze i lekarzy o wiele większe!), że wyniki badań okropne, niewiarygodnie złe.
No i pojawił się też bunt - jak to, przecież chcieliśmy dobrze, chcieliśmy "po bożemu", na to pracowaliśmy, zarabialiśmy, budowaliśmy większe mieszkanie, kupowaliśmy większy stół i osiem krzeseł... Po co to wszystko skoro będziemy tylko "standardowi" - 2+2 I Jasio i Małgosia ciągle pytający "to kiedy urodzisz mi siostrzyczkę? to kiedy będę miał braciszka?"
I był też etap - "OK - oddajemy ciuszki, zabawki, akcesoria - wielka wyprzedaż, wydawanie... jak nie to nie!!!".
I wtedy wreszcie na to wpadliśmy. Jacy byliśmy ślepi! Przecież wcale nie trzeba być w ciąży, żeby zapełnić te pokoje, krzesła i miejsca w sercach. Ależ byliśmy głupi, przecież to takie proste! (tak myśleliśmy po latach starań i leczenia, ale przed procedurą, która wcale prosta, lekka i przyjemna aż tak nie była...)
I refleksja - gdyby nie nasza niepłodność nie pomyślelibyśmy o adopcji! To po to ta niepłodność była potrzebna!
Teraz, jak na szpilkach po dziewięciomiesięcznej procedurze zakończonej tydzień temu kwalifikacją czekamy na dziecko. Jesteśmy .... Już niedługo będziemy najszczęśliwsi! Wszyscy pięcioro
I dzieci zaczęły się rodzić - pierwsza ciąża zakończona szczęśliwie po ponad roku małżeństwa - dzisiaj dziewięcioletni Jasio. Druga ciąża niestety zakończona poroznieniem - może za wcześnie po pierwszej? Trzecia ciąża zakończona pomyślnie, choć przed terminem - dzisiaj siedmioletnia Małgosia. Czwarta (o ile wogóle?) ciąża zakończona niemal zaraz po rozpoczęciu...
I nic... I nic... i oczekiwanie, leczenie, zaskoczenie (nasze i lekarzy o wiele większe!), że wyniki badań okropne, niewiarygodnie złe.
No i pojawił się też bunt - jak to, przecież chcieliśmy dobrze, chcieliśmy "po bożemu", na to pracowaliśmy, zarabialiśmy, budowaliśmy większe mieszkanie, kupowaliśmy większy stół i osiem krzeseł... Po co to wszystko skoro będziemy tylko "standardowi" - 2+2 I Jasio i Małgosia ciągle pytający "to kiedy urodzisz mi siostrzyczkę? to kiedy będę miał braciszka?"
I był też etap - "OK - oddajemy ciuszki, zabawki, akcesoria - wielka wyprzedaż, wydawanie... jak nie to nie!!!".
I wtedy wreszcie na to wpadliśmy. Jacy byliśmy ślepi! Przecież wcale nie trzeba być w ciąży, żeby zapełnić te pokoje, krzesła i miejsca w sercach. Ależ byliśmy głupi, przecież to takie proste! (tak myśleliśmy po latach starań i leczenia, ale przed procedurą, która wcale prosta, lekka i przyjemna aż tak nie była...)
I refleksja - gdyby nie nasza niepłodność nie pomyślelibyśmy o adopcji! To po to ta niepłodność była potrzebna!
Teraz, jak na szpilkach po dziewięciomiesięcznej procedurze zakończonej tydzień temu kwalifikacją czekamy na dziecko. Jesteśmy .... Już niedługo będziemy najszczęśliwsi! Wszyscy pięcioro
Mama Jasia :), Małgosi :), Szymka :) i Martusi :)
www.agna01.neostrada.pl
[url=http://www.zielona.poczekalnia.prv.pl][img]http://193.243.146.13/astley/bar.gif[/img][/url]
www.agna01.neostrada.pl
[url=http://www.zielona.poczekalnia.prv.pl][img]http://193.243.146.13/astley/bar.gif[/img][/url]
- siwaczka
- Posty: 3267
- Rejestracja: 14 lis 2002 01:00
Znalazłam ten list, gdzieś w internecie ...
----------------------------------
"[... ]"Będziemy mieli swoje, zobaczysz...". Nasze wymarzone dwoje dzieci. Najlepiej chłopczyka i dziewczynkę. Takie podobne do nas. Tak kończyliśmy temat oboje z żoną. Przez bardzo długo. "Czas miał pokazać".
Pokazał. Popatrzcie na moją "metryczkę" po lewej (41 lat). Metryczka mojej żony nie wyglądałaby lepiej...
Więc co pokazał czas?
Ile dzieci można wychować przez blisko 19 lat małżeństwa? Naszych - tak, NASZYCH -dzieci? Jak wiele dzieci nie wychowaliśmy? Jak wiele dzieci nie zdołamy lub nie zdążymy już wychować? Jak wiele dzieci nie doczeka się nigdy rodziców, bo takich "myślicieli", jak my, jest więcej?
To pokazał czas. Tylko to.
To, co powyżej napisałem, to nie po to, by kogokolwiek zranić, obrazić, zochydzić starania - wreszcie w ogóle odwieść od starań o dziecko biologiczne. Starać się trzeba i już. Sami z żona jeszcze się staramy. Ale z racji namarnowanego ponad przeciętną, swojego i naszych dzieci - życia, mamy prawo tak pisać. A to miejsce jest dla takich, jak my. Albo dla takich, co jeszcze nie wiedzą, że są tacy, jak my. Albo, co najgorsze, tracąc czas, wiedzeć nie chcą...
Co to jest "swoje dziecko"?
Szedłem dziś do pracy i zostałem "potraktowany" w głowę ciężką piłką do "nogi". Mój "przeciwnik" miał może ze dwa latka. Popatrzył jakoś tak ze strachem, potem ze zrozumieniem. Wymieniliśmy parę podań. I parę spojrzeń. Strzeliliśmy gola w fontannę. On wygrał - jeden zero. Wygrał mnie. Miał mnie całego. Nie jest moim dzieckiem biologicznym. Podobnie jak genetycznie obca jest mi moja żona. A ja czułem, że gdyby tylko chciał, mógłby być moim synem. Jak moja żona jest MOJĄ żoną. Ze wszystkimi zaletami, które kocham. Ze wszystkimi wadami, których nie cierpię. Zwłaszcza z wadami, których nie cierpię. I które tak kocham nie cierpieć.
"Swoje dziecko" - co to jest? Czy więc nie takie, które CZUJESZ, że jest Twoje?
"Jakie jest, każdy czuje". Więc dla każdego inne.
Którą to różnorodność uszanować trzeba.
Dla każdego inne, lecz przecież nie dla każdego przez całe życie inne w taki sam sposób.
Więc szanować to nie znaczy, że zostawić w spokoju. To musi być uczciwe dla samego ciebie, a najmniej uczciwe, to zacząć szanować WŁASNE poglądy. Przestawać sobie zadawać pytania. Drzemać w przeświadczeniu o własnej nieomylności...
Nie chcę tu nikogo przekonać, że adopcja to jedynie słuszna droga jego życia. Ale problem za ważny, by przestać sobie odpowiadać na pytania. Toteż spokoju mieć nie możesz. Bo przegrasz, i to walkowerem, więc bez walki. Walkower z życia... Tego chcesz?
Stajemy się przez całe życie. MyśMy dopiero po 40 zaczęli akceptować rodzicielstwo adopcyjne. Więc cieszę się, że już wiemy, co w naszym języku znaczy "swoje dziecko". Żałuję, że wiemy dopiero teraz.
Patrzę znowu na swoją "metryczkę" z lewej i zazdroszczę Wam. Już wiecie, czego.
ZaczęliśMy się śpieszyć.
Nie dlatego, że jesteśmy już po 40.
Dlatego, że tyle JUŻ JEST dzieci do kochania, a tak się kochać chce!
Vred [...]"
----------------------------------
"[... ]"Będziemy mieli swoje, zobaczysz...". Nasze wymarzone dwoje dzieci. Najlepiej chłopczyka i dziewczynkę. Takie podobne do nas. Tak kończyliśmy temat oboje z żoną. Przez bardzo długo. "Czas miał pokazać".
Pokazał. Popatrzcie na moją "metryczkę" po lewej (41 lat). Metryczka mojej żony nie wyglądałaby lepiej...
Więc co pokazał czas?
Ile dzieci można wychować przez blisko 19 lat małżeństwa? Naszych - tak, NASZYCH -dzieci? Jak wiele dzieci nie wychowaliśmy? Jak wiele dzieci nie zdołamy lub nie zdążymy już wychować? Jak wiele dzieci nie doczeka się nigdy rodziców, bo takich "myślicieli", jak my, jest więcej?
To pokazał czas. Tylko to.
To, co powyżej napisałem, to nie po to, by kogokolwiek zranić, obrazić, zochydzić starania - wreszcie w ogóle odwieść od starań o dziecko biologiczne. Starać się trzeba i już. Sami z żona jeszcze się staramy. Ale z racji namarnowanego ponad przeciętną, swojego i naszych dzieci - życia, mamy prawo tak pisać. A to miejsce jest dla takich, jak my. Albo dla takich, co jeszcze nie wiedzą, że są tacy, jak my. Albo, co najgorsze, tracąc czas, wiedzeć nie chcą...
Co to jest "swoje dziecko"?
Szedłem dziś do pracy i zostałem "potraktowany" w głowę ciężką piłką do "nogi". Mój "przeciwnik" miał może ze dwa latka. Popatrzył jakoś tak ze strachem, potem ze zrozumieniem. Wymieniliśmy parę podań. I parę spojrzeń. Strzeliliśmy gola w fontannę. On wygrał - jeden zero. Wygrał mnie. Miał mnie całego. Nie jest moim dzieckiem biologicznym. Podobnie jak genetycznie obca jest mi moja żona. A ja czułem, że gdyby tylko chciał, mógłby być moim synem. Jak moja żona jest MOJĄ żoną. Ze wszystkimi zaletami, które kocham. Ze wszystkimi wadami, których nie cierpię. Zwłaszcza z wadami, których nie cierpię. I które tak kocham nie cierpieć.
"Swoje dziecko" - co to jest? Czy więc nie takie, które CZUJESZ, że jest Twoje?
"Jakie jest, każdy czuje". Więc dla każdego inne.
Którą to różnorodność uszanować trzeba.
Dla każdego inne, lecz przecież nie dla każdego przez całe życie inne w taki sam sposób.
Więc szanować to nie znaczy, że zostawić w spokoju. To musi być uczciwe dla samego ciebie, a najmniej uczciwe, to zacząć szanować WŁASNE poglądy. Przestawać sobie zadawać pytania. Drzemać w przeświadczeniu o własnej nieomylności...
Nie chcę tu nikogo przekonać, że adopcja to jedynie słuszna droga jego życia. Ale problem za ważny, by przestać sobie odpowiadać na pytania. Toteż spokoju mieć nie możesz. Bo przegrasz, i to walkowerem, więc bez walki. Walkower z życia... Tego chcesz?
Stajemy się przez całe życie. MyśMy dopiero po 40 zaczęli akceptować rodzicielstwo adopcyjne. Więc cieszę się, że już wiemy, co w naszym języku znaczy "swoje dziecko". Żałuję, że wiemy dopiero teraz.
Patrzę znowu na swoją "metryczkę" z lewej i zazdroszczę Wam. Już wiecie, czego.
ZaczęliśMy się śpieszyć.
Nie dlatego, że jesteśmy już po 40.
Dlatego, że tyle JUŻ JEST dzieci do kochania, a tak się kochać chce!
Vred [...]"
- Marcyk
- Posty: 236
- Rejestracja: 11 mar 2003 01:00
Ja mam skończone 40 lat
Metryka mojego męża wygląda dużo lepiej
Po 13 latach małżeństwa, a oczywiście wcześniejszym bardzo długim leczeniu z wykorzystaniem wszystkich możliwości i zapewnień lekarza, że musi się udać (a dodam, że nie było u nas jakiś konkretnych powodów niepłodności ani z mojej strony ani męża) i stąd takie bardzo długie leczenie :idea: :idea: :idea: oczywiście cały czas nadzieja (a nadzieja wiadomo)
URODZIŁO NAM SIĘ DZIECKO (adopcyjnie)- ma teraz 1,5 roczku jest dziewczynką i ma na imię ZUZIA
jest z nami od 20 stycznia 2004 roku
Świat stał się inny, dużo lepszy i piękniejszy
ale do wszystkiego trzeba dojrzeć :!:
Metryka mojego męża wygląda dużo lepiej
Po 13 latach małżeństwa, a oczywiście wcześniejszym bardzo długim leczeniu z wykorzystaniem wszystkich możliwości i zapewnień lekarza, że musi się udać (a dodam, że nie było u nas jakiś konkretnych powodów niepłodności ani z mojej strony ani męża) i stąd takie bardzo długie leczenie :idea: :idea: :idea: oczywiście cały czas nadzieja (a nadzieja wiadomo)
URODZIŁO NAM SIĘ DZIECKO (adopcyjnie)- ma teraz 1,5 roczku jest dziewczynką i ma na imię ZUZIA
jest z nami od 20 stycznia 2004 roku
Świat stał się inny, dużo lepszy i piękniejszy
ale do wszystkiego trzeba dojrzeć :!:
- Joanka
- Posty: 106
- Rejestracja: 17 lip 2002 00:00
Znajomi mówili, że "wykrakałam" nam adopcję. Od dawna wiedziałam, że będę mamą adopcyjną, czułam, że tak się stanie. Myślałam tylko, że najpierw urodzę a później adoptujemy kolejne. Bóg wie, co robi. Czy zdecydowalibyśmy się wtedy na adopcję? Może tak. A może nie.
Od początku wiedzieliśmy, że coś jest nie tak. Ale studia, praca itd.....
W lipcy 2002 pojechaliśmy w końcu do kliniki, gdzie lekarz prosto z mostu powiedział, że naszą jedyną szansą jest ICSI, ale i tak się za pierwszym razem prawdopodobnie nie uda. Następnego dnia czułam się trochę tak, jakbym dostała obuchem w głowę, chociaż przecież takiego "wyroku" się spodziewałam. Myślelismy- raz spróbujemy. Ale tak jakoś zwlekaliśmy i zwlekaliśmy. Wiedzieliśmy, że chyba nie tego chcemy, że to nie nasza droga. Nie marzę o tym, żeby być w ciąży, ale o tym, by zostać mamą, móc wziąć na ręce nasze dziecko. Minął rok od wizyty w klinice. Dojrzeliśmy do tego, by pójść do ośrodka, by zdecydować, że chcemy zostać adopcyjnymi rodzicami. I teraz czekamy. Na nasze dziecko, które gdzieś tam już jest. Czekamy na Ciebie....
Od początku wiedzieliśmy, że coś jest nie tak. Ale studia, praca itd.....
W lipcy 2002 pojechaliśmy w końcu do kliniki, gdzie lekarz prosto z mostu powiedział, że naszą jedyną szansą jest ICSI, ale i tak się za pierwszym razem prawdopodobnie nie uda. Następnego dnia czułam się trochę tak, jakbym dostała obuchem w głowę, chociaż przecież takiego "wyroku" się spodziewałam. Myślelismy- raz spróbujemy. Ale tak jakoś zwlekaliśmy i zwlekaliśmy. Wiedzieliśmy, że chyba nie tego chcemy, że to nie nasza droga. Nie marzę o tym, żeby być w ciąży, ale o tym, by zostać mamą, móc wziąć na ręce nasze dziecko. Minął rok od wizyty w klinice. Dojrzeliśmy do tego, by pójść do ośrodka, by zdecydować, że chcemy zostać adopcyjnymi rodzicami. I teraz czekamy. Na nasze dziecko, które gdzieś tam już jest. Czekamy na Ciebie....
- Jarecki
- Posty: 209
- Rejestracja: 21 paź 2003 00:00
A moja historia jest nastepujaca:
Prawie 9 lat temu wzielismy slub i od razu chcialismy mieć dziecko ale po ok. roku "prób" ciąża sie nie pojawiała. Najpierw ja sie leczyłam, potem mąż poprawiał swoje wyniki. Potem trafilismy do kliniki leczenia niepłodności - przyczyna niemoznosci zajscia w ciąże nie do końca wyjaśniona. Inseminacje i trzy razy in vitro. Pierwsze udane ale zaraz potem ciążę utraciłam (samoistnie) a dwa kolejne nieudane. Trwało to ok.6 lat. Ja przestałam mieć siły do leczenia chciaz mąż chciał jeszcze próbować. Zaczęłam usilnie myslec o adopcji i przekonywac męża. Na poczatku nie chciał w ogóle o tym mysleć ale w końcu dopięłam swego. Prawie rok temu przedstawiono nam Zosię - miała wtedy niecałe dwa miesiące i została naszą córeczką. Teraz jesteśmy szczęsliwi we trójkę a mój mąż nie chce sie nawet przyznac do tego, ze kiedyś wcale nie chciał słyszec o adopcji.
Obydwoje żałujemy, ze nie zdecydowaliśmy sie na adopcje wczesniej! Nie jestesmy juz tacy najmłodsi a pieknie by było mieć dwójkę.
Kaśka Jarecka
Prawie 9 lat temu wzielismy slub i od razu chcialismy mieć dziecko ale po ok. roku "prób" ciąża sie nie pojawiała. Najpierw ja sie leczyłam, potem mąż poprawiał swoje wyniki. Potem trafilismy do kliniki leczenia niepłodności - przyczyna niemoznosci zajscia w ciąże nie do końca wyjaśniona. Inseminacje i trzy razy in vitro. Pierwsze udane ale zaraz potem ciążę utraciłam (samoistnie) a dwa kolejne nieudane. Trwało to ok.6 lat. Ja przestałam mieć siły do leczenia chciaz mąż chciał jeszcze próbować. Zaczęłam usilnie myslec o adopcji i przekonywac męża. Na poczatku nie chciał w ogóle o tym mysleć ale w końcu dopięłam swego. Prawie rok temu przedstawiono nam Zosię - miała wtedy niecałe dwa miesiące i została naszą córeczką. Teraz jesteśmy szczęsliwi we trójkę a mój mąż nie chce sie nawet przyznac do tego, ze kiedyś wcale nie chciał słyszec o adopcji.
Obydwoje żałujemy, ze nie zdecydowaliśmy sie na adopcje wczesniej! Nie jestesmy juz tacy najmłodsi a pieknie by było mieć dwójkę.
Kaśka Jarecka
- edit
- Posty: 61
- Rejestracja: 13 sty 2003 01:00
Moja historia:
Pięć lat chadzania do Novum, tam - 4 inseminacje, 3 IVF w tym 11 transferów, 1 ciaża biochemiczna, depresja, nadzieja i najmądrzejsza decyzja w życiu - decyzja o adopcji. Gdyby jeszcze dwa i pól roku lata temu ktoś zaproponowałby mi adopcję potraktowałabym to jako głupi żart, nietakt. Ja i adopcja - przecież wszyscy świetni specjaliści z którymi się spotkałam mówili: na pewno się uda, jest Pani zdrowa, dość młoda, śliczne zarodki, tylko czekać na ciąże. Koleżanki namawiały aby dalej walczyć. A ja czekałam i walczyłam. Ale ile można. Lekarzom skończyły się pomysły, nam kończyła się cierpliwość i wiara. I nagle w tej całej beznadziei pojawiła się iskierka wiary-przeciez możemy mieć swoje dzieciatko trochę inaczej ale na pewno ONO będzie. I rzeczywiście pojawiło się 11 miesięcy od pierwszej wizyty w Ośrodku takie mądre, śliczne i najkochańsze
Mam teraz w nosie swoje geny, swoją ciąże, z radością przyjmuję każdą wieść o nowym dziecku wsród znajomych i jestem wreszcie spełnioną matką.
Mam nadzieję, że będziemy żyć długo i szczęśliwie.
KONIEC
Pięć lat chadzania do Novum, tam - 4 inseminacje, 3 IVF w tym 11 transferów, 1 ciaża biochemiczna, depresja, nadzieja i najmądrzejsza decyzja w życiu - decyzja o adopcji. Gdyby jeszcze dwa i pól roku lata temu ktoś zaproponowałby mi adopcję potraktowałabym to jako głupi żart, nietakt. Ja i adopcja - przecież wszyscy świetni specjaliści z którymi się spotkałam mówili: na pewno się uda, jest Pani zdrowa, dość młoda, śliczne zarodki, tylko czekać na ciąże. Koleżanki namawiały aby dalej walczyć. A ja czekałam i walczyłam. Ale ile można. Lekarzom skończyły się pomysły, nam kończyła się cierpliwość i wiara. I nagle w tej całej beznadziei pojawiła się iskierka wiary-przeciez możemy mieć swoje dzieciatko trochę inaczej ale na pewno ONO będzie. I rzeczywiście pojawiło się 11 miesięcy od pierwszej wizyty w Ośrodku takie mądre, śliczne i najkochańsze
Mam teraz w nosie swoje geny, swoją ciąże, z radością przyjmuję każdą wieść o nowym dziecku wsród znajomych i jestem wreszcie spełnioną matką.
Mam nadzieję, że będziemy żyć długo i szczęśliwie.
KONIEC
- Reniq
- Posty: 461
- Rejestracja: 30 gru 2002 01:00
edit pisze: Mam teraz w nosie swoje geny, swoją ciąże, z radością przyjmuję każdą wieść o nowym dziecku wsród znajomych i jestem wreszcie spełnioną matką.
Mam nadzieję, że będziemy żyć długo i szczęśliwie.
KONIEC
Nie Edit, to nie koniec... To jest nasz cudowny poczatek.
Dziekuje ci Mietek za ten watek. Obserwuje jak walczysz na forum o to, aby wiele dziewczyn, ktore po raz kolejny podchodza do zabiegow i mecza swoje i tak juz umeczone cialo, zrozumialo ze jest inna droga... Wiem, ze wiele z nich nie doroslo jeszcze do tej decyzji i stad wiele irytacji, gdy proponujesz im droge adopcyjna.
My nie poddalismy sie zadnemu zabiegowi. Po zrobieniu badan potrzebowalam paru miesiecy zeby sie uspokoic. Moj cudowny i wyrozumialy, madry maz od razu wiedzial, ze potrzeba czasu, aby zaakceptowac nasza sytuacje. Teraz szczesliwi i podnieceni czekamy na dzidziusia i czuje, wiem, ze bedziemy spelnionymi rodzicami. I tak jak Edit ciesze sie z kazdej ciazy u znajomych i kazdych narodzin nowych dzieciaczkow. Juz potrafie...
[url=http://reniq.blox.pl]O naszym życiu[/url]
-
- Posty: 353
- Rejestracja: 27 cze 2002 00:00
Nie wiem, czy nadaję się do tej ankiety...
O adopcji, a raczej o dzieciach z DD myślałam od dzieciństwa. Może dlatego, że mój ojczym wychowywał się w domach dziecka? Może dlatego, że dalecy znajomi moich rodziców prowadzili rodzinny dom dziecka i ten temat przewijał się w domu? Może po prostu tak miało być?
Mam już prawie 30 lat, jestem chyba :P dobrą ciocią dla dzieci przyjaciół i znajomych. Często słyszę, że już czas na ciążę, że będę świetną mamusią, a mój mąż (też wujek z tych ulubieńszych) ojcem. Ale my nie chcemy. Jesteśmy razem prawie 6 lat, mamy za sobą wiele rozmów i rozmyślań na ten temat, no i nie zanosi się, żebyśmy mieli zmienić zdanie. Lubimy dzieci, ale cudze.
Babcia od strony męża (80 lat) pytała mnie w zeszłym roku, kiedy... Z Babcią jest "krótka piłka", nie przebiera w słowach i bywa szczera do bólu. Kiedy powiedziałam, że raczej nigdy, zapytała tylko "czy straciliście już nadzieję?". Wyjaśniłam, że nie wiemy nawet, czy jesteśmy płodni, a ona po prostu przyjęła to do wiadomości. Doceniam jej postawę. Zwłaszcza po lekturze niektórych bocianowych wątków.
Żeby rozwiać wątpliwości, zrobiliśmy badania, z których wynika, że najprawdopodobniej jesteśmy płodni. Najprawdopodobniej, bo przecież nie będę badać drożności jajowodów w tej sytuacji.
W zeszłym roku skończyliśmy kurs dla rodzin zastępczych. Myślimy o rodzinie zastępczej krótkoterminowej. Wiemy, że o takie najtrudniej. Wiemy, że takie są trudne. Nie wykluczamy rodziny zastępczej długoterminowej, adopcji... Ale generalnie chodzi nam o to, by pomóc starszemu dziecku/dzieciom (mamy niezbyt duże mieszkanie), które mogłoby na tym skorzystać, a nie ma szans na rodzinę zastępczą długoterminową czy adopcję.
Tymczasem zwycięża mieszanka obaw i wygodnictwa. Nam nie brakuje dzieci do szczęścia, dobrze nam się żyje w duecie, dojrzewamy do wspólnej decyzji, że to już. Może nie dojrzejemy? To strasznie trudne dla nas - zrezygnować ze swobody na rzecz nieznanego nam kieratu. Jesteśmy bliżej niż rok temu. Ale chyba nadal daleko.
- kasiavirag
- Posty: 4121
- Rejestracja: 24 lip 2002 00:00
- kasiavirag
- Posty: 4121
- Rejestracja: 24 lip 2002 00:00
- IwonaQura
- Posty: 238
- Rejestracja: 05 gru 2002 01:00
Dla nas adopcja była zdecydowanie Alternatywą i uważam ,ze zrobiliśmy wszystko ,żeby nie była ostatecznością . Dzięki temu ze spojem czekam na MOJE dziecko bo wiem ,że narodzi się z MIŁOŚCI a nie okupione bólem fizycznym , w związku dwojga kochających się ludzi którzy oszczędzili sobie i JEMU wyrzutów sumienia . Takiego dokonaliśmy wyboru , zresztą to nie my ..... ktoś już wcześniej to zaplanował
Mama Cud-Dziewczynki Karolinki
- malgosik
- Posty: 5259
- Rejestracja: 13 sty 2002 01:00
grudzien 1999 - po pol rku malzenstwa zaszlam w ciaze (przy 3 probie :spineyes:
luty 2000 - poronilam w 13 tyg. przyczyna nieznana
sierpnien 2000- zaczelismy probowac ponownie
listopad 2000 - zglosilismy sie do novum (kupa badan, kupa roznych watkow wskazujaca na pryczyne po obu stronach)
listopad 2000 - lato 2001 - 6 inseminacji
maj 2002 - pierwsze icsi (bez wiary w sukces)
czerwiec 2002 - transfer (bez NAJMNIEJSZEJ wiary w sukces)
24 czerwca 2002 - pierwsza wizyta w osrodku na szpitalnej
listopad 2002 - narodziny naszej corki (o czym nie wiedzielismy, rzecz jasna)
styczen 2003 - pierwsze spotkanie z nika
luty 2003 - uprawomocnienie sie decyzji sadu o adopcji
decyzje podjelismy wspolnie siedzac w kjanpce przy szosie lubelskiej w drodze na nasza wies. powiexzialm msterowi, ze nie moge dluzej miec depresji przez 364 dni w roku, patrzec jak zycie nam mija. obydwoje bylismy zdziwieni, dlaczego wczesniej o tym nie porzmawialismy. decyzja byla prosta i zadzialala na nas, jakby nam ktos zdjal kajdany z rak, nog.
luty 2004 - podejrzenie guzka piersi u mnie (czemu tak sie szpikowalam hormonami : )
luty 2000 - poronilam w 13 tyg. przyczyna nieznana
sierpnien 2000- zaczelismy probowac ponownie
listopad 2000 - zglosilismy sie do novum (kupa badan, kupa roznych watkow wskazujaca na pryczyne po obu stronach)
listopad 2000 - lato 2001 - 6 inseminacji
maj 2002 - pierwsze icsi (bez wiary w sukces)
czerwiec 2002 - transfer (bez NAJMNIEJSZEJ wiary w sukces)
24 czerwca 2002 - pierwsza wizyta w osrodku na szpitalnej
listopad 2002 - narodziny naszej corki (o czym nie wiedzielismy, rzecz jasna)
styczen 2003 - pierwsze spotkanie z nika
luty 2003 - uprawomocnienie sie decyzji sadu o adopcji
decyzje podjelismy wspolnie siedzac w kjanpce przy szosie lubelskiej w drodze na nasza wies. powiexzialm msterowi, ze nie moge dluzej miec depresji przez 364 dni w roku, patrzec jak zycie nam mija. obydwoje bylismy zdziwieni, dlaczego wczesniej o tym nie porzmawialismy. decyzja byla prosta i zadzialala na nas, jakby nam ktos zdjal kajdany z rak, nog.
luty 2004 - podejrzenie guzka piersi u mnie (czemu tak sie szpikowalam hormonami : )
malgosik- mama
NIKI ( 11. 2002) i
TUSI (11. 2007)
NIKI ( 11. 2002) i
TUSI (11. 2007)