doprowadziło mnie do wrzenia.problem w tym ,że syty głodnego nie zrozumie - inaczej patrza na problem ludzie, którzy sa już kilka lat po ślubie i czekaja na dziecko. Te osoby chyba nie byłyby zachwycone, rywalizując z konkubinatami.
Z całym szacunkiem, nie sądzę żebym była gorsza tylko dlatego, że moje życie nie przebiega zgodnie ze schematem. Nie jest moją winą, że mam porypany życiorys, że mój pierwszy mąż okazał się niedojrzałym facecikiem, bo nic na to w momencie ślubu nie wskazywało, wręcz przeciwnie.
Nie jest moją winą, że człowiek, z którym dzielę życie ma za sobą nieudany związek. I nie uważam, że przez to mniej nadajemy się na rodziców adopcyjnych. Wręcz jakoś przeciwnie - jestem przekonana, że mamy w sobie ogromny potencjał i moglibyśmy stworzyć wspaniały dom dla NASZEGO dziecka.
Niestety, "dzięki" postawie OAO nie mamy takiej szansy. Tj. oczywiście, mamy możliwość adopcji... dziecka ze "szczególnymi potrzebami". Ale na to nas nie stać ani emocjonalnie, ani czasowo. I szlag mnie trafia, kiedy słyszę, że mamy "wygórowane wymagania w NASZEJ sytuacji". Jakby to, jak potoczyło się nasze życie, sprawiało, że nie powinniśmy już niczego oczekiwać i "brać co dają".
Nie rozumiem w czym jest od nas lepsza para, która miała prostą drogę i prosty życiorys. Czy to czyjaś zasługa, że nie napotkał na swojej drodze problemów, które na nas spadły? Dlaczego nie mielibyśmy "konkurować" z parami, które podpisały papierek x lat temu? Dlaczego nie są oceniane rzeczywiste predyspozycje do pełnienia roli rodzica? Dlaczego nie ma znaczenia to, ile w nas miłości? Dlaczego nikt nie patrzy na to, jak wiele włożyliśmy pracy i wysiłku żeby wyjść na prostą? Dlaczego odbijamy się jak od ściany od ośrodków, które stwierdzają "są państwo bardzo sympatyczni, ALE..."
A co do łatwości "wyjścia" ze związku, powiem tylko tyle - łatwiej było mi się wyplątać z poprzedniego małżeństwa, niż z obecnego związku, który był do niedawna nieformalny. Najtrudniejsze są sprawy majątkowe. Ale wystarczy, że majątek małżonków pochodzi z okresu sprzed ślubu lub został nabyty na drodze spadku czy darowizny albo jest intercyza i już nie ma dylematu! 3 miesiące i małżeństwa nie ma! A wystarczy, że konkubenci mają wspólny kredyt, są współwłaścicielami mieszkania lub domu i mamy problemy, bo sprawy się wloką w nieskończoność i nie ma możliwości spakowania się w jedną walizkę i odejść.
Natomiast jeśli chodzi o nazwisko...
Dzieci M mają nazwisko X, tak jak nazywał się M przed naszym ślubem (obecnie nosi moje nazwisko), tak jak nazywała się Ich biologiczna.
Biologiczna po rozwodzie wróciła do nazwiska panieńskiego.
Czyli dzieci nazywają się X, ojciec Y, matka Z.
I jakoś nikt nie robi z tego problemu. Większym problemem, np. dla pań w ZUSie, jest adres zameldowania.
M usłyszał nie raz i nie dwa, że to nie wiadomo, czy są to Jego dzieci, bo (pomimo takiego samego nazwiska, pomimo posiadania wszelkich dokumentów poświadczających ojcostwo) ma, o zgrozo! INNY ADRES ZAMELDOWANIA!
Takie absurdy funkcjonują w naszym cudownym kraju i dotyczą rodzin biologicznych. Wszyscy w tym jakoś funkcjonują i nie odbiera się rodzicom dzieci, bo mają inne nazwisko!
No tak, ale przecież my dzieci biologicznych mieć nie możemy.
Tak więc jestem podwójnie osobą gorszej kategorii.
Raz jako osoba bezpłodna, dwa jako osoba bez stażu małżeńskiego.
Fantastycznie.