MadlenaGemini pisze:
uwazam ze ja jako potencjalna dawczyni nie muze chciec aby odnalazl mnie taki agresywny pan, nawet jesli mialby moje geny (...) i bedzie chcial skrzywdzic moje dzieci tylko dlatego ze sa moimi dziecmi, ze to one byly tymi zarodkami ktore z nami zostaly, a on/ona tym, ktory oddane zostal do adopcji z roznych wzgledow. tak, to skrajny przypadek czy postawa, ale przyznasz ze prawdopodobienstwo jest niezerowe?
Tak, przyznam.
Ale też wydaje mi się, że czas upływający od oddania zarodków do powstania z nich dorosłego człowieka, jest na tyle długi, aby poukładać sobie w glowie swoje emocje i potencjalne reakcje.
No i pozostaje pytanie w jakim stopniu jesteśmy odpowiedzialni (jako dawcy, bez których tego dziecka by nie było) również za taką ewentualną złość, o jakiej napisałaś? Nie znam odpowiedzi, serio. Bo gdybym była dzieckiem z adoptowanego zarodka to tak, sądzę, że powstałoby we mnie pytanie, dlaczego moje rodzeństwo zostało przyjęte przez rodzicow, a ja zostałam oddana do adopcji prenatalnej? Tutaj chyba dzieci urodzone w wyniku samego dawstwa gamet mają prościej, tak myślę.
Wiesz, relacje nie są systemem zero-jedynkowym.
W jednym czasie możemy odczuwać kilkadziesiąt różnych emocji: miłość do rodziców, ciekawość wobec dawcy, złość wobec dawcy, wdzięczność wobec dawcy, wkurzenie na system prawny, więź z naszymi rodzicami, nadzieję na istnienie rodzeństwa przyrodniego itp.
Wyłuskiwanie z nich jednej emocji, ktora została zwerbalizowana przez Rafaello (bo pojawiło się miejsce, gdzie może opisać swoje trudne emocje, bo to forum daje taką szansę, bo można sobie zrzucić ciężar z wątroby itd) i koncentrowanie się akurat na niej, a pomijanie setek innych, współtowarzyszących emocji, to też nie jest wcale obiektywny obraz sytuacji.
Ja na przykład swoich rodziców kocham, jestem wobec nich krytyczna, za wiele spraw mam żal, za inne sprawy mam wdzięczność, mam do nich stosunek partnerski jako człowiek dorosły, ale są obszary, w których zachowuję się wobec nich jak dziecko (i vice versa).
To wszystko zebrane do kupy (plus wiele innych) daje jakiś obraz relacji "ja- moi rodzice". Gdybyś wybrała z tego obrazu samą złość czy samą miłość to obraz nie byłby pełny.
Dlatego choć podzielam Twoje zdanie, że młody człowiek może być wściekły i zacząć "dlaczego mnie oddaliście?!" to każda taka relacja ma jeszcze swoją dynamikę i rozwój, przechodzi się przez jej etapy i dopiero z perspektywy jakiegoś tam czasu można powiedzieć, czy takie spotkanie było dla wszystkich stron ważne, czy agresja zmieniła się w zrozumienie, czy przyniosło to finalnie ulgę i poczucie, że puzzle weszły na swoje miejsca. To samo jest przecież z adopcjami spolecznymi.
Poza tym jest jeszcze jedna sprawa- tożsamosć dawcy chce poznać większość dzieci. Ale co siódme mające tę możliwość faktycznie spotyka się z dawcami. Reszcie wystarczy informacja o danych medycznych i osobowych- zdobywają ją, układają sobie te puzzle i zamykają ten etap.
Natomiast ponad 70% dzieci próbuje odszukać swoje rodzeństwo przyrodnie i robi to w celu realnego poznania, nawiązania kontaktu, a nie samego zdobycia informacji "tak, istnieją".
W adopcji społęcznej jest podobnie- ciekawość matki biologicznej się pojawia, ale na ogół zaspokaja się ją nie poznaniem realnym, a poznaniem aktu urodzenia, zdobyciem informacji rodzinnych, wykonaniem różnych ruchów mających na celu określenie swojego miejsca na mapie rodzinnych powiązań.
Rodzeństwo za to budzi ciekawość realną, zapewne dlatego, że jest postrzegane jako "ludzie ze mną spokrewnieni, ktorzy dzielą ten sam los, co ja". Dawca i matka biologiczna tego losu nie dzielą, oni są w zupełnie innej sytuacji niż dziecko, więc może właśnie stąd taki wynik badań, o ktorym pisalam?
w takiej sytuacji dochodze do dwoch wnioskow - dawstwo nie jest dla mnie ani teraz ani nigdy, jesli mialabym jakies "nadliczbowe" zarodki a nie moglabym ich przyjac to pewnie bym je mrozila przez iles tam lat aby uniknac potencjalnego spotkania z kims ala rafaello.
moim zdaniem to co napisałaś jest cenne. Dawstwo naprawdę nie jest opcją dla każdego. Dojście do tego, że my sami się do tego nie nadajemy, nie jest moim zdaniem porażką ani czymś negatywnym, jest właśnie uruchomieniem świadomości i gotowości do zadania sobie pytań, na ktore odpowiedzi brzmią na "nie".
Ja na przykład mam inne obawy- perspektywa spotkania z dorosłym, wkurzonym dzieckiem pochodzącym z mojego zarodka nie burzy mojego spokoju, bo sądzę, że emocjonalnie bym to ogarnęła i wzięła tę złość na klatę, jako- było nie było- osoba współodpowiedzialna za istnienie tego dziecka.
Ale sama świadomość, że to dziecko się urodziło, nie znam go, nie wiem co się z nim dzieje, kto je wychowuje i tak dalej, rozwalałaby mnie emocjonalnie przez kilkanaście lat, więc ja także dla siebie samej podejmuję decyzję na "nie" jeśli idzie o oddanie swoich zarodków.
nie bardzo rozumiem twoje nawiazanie do oddawania nerek?
(...)
wg mnie jestes cyniczna i to porownanie jest calowicie chybione - dzialalnosc gospodarcza, koleje...Adopcja rodzi zupelnie inne skutki, chocby emocjonalne.
oczywiście, że adopcja rodzi inne skutki emocjonalne, ale chciałam pokazać, że prawo działa w ten sposób, że wymusza na nas dostosowanie się do niego. W każdym obszarze, którego dotyczy.
Więc wywodzenie, że adopcja prenatalna jest niemożliwa do rozwiązania, bo wymusiłaby daleko idące zmiany jest prawdziwe tylko w tej drugiej częsci: wymusiłaby daleko idące zmiany. Ale nie jest niemożliwa do rozwiązania. Rozwiązujemy setki innych problemów, możemy i powinniśmy rozwiązać także ten.
Patologią dla mnie jest przyzwalanie od 25 lat na to, aby adopcja prenatalna działa się bez prawa, bez kontroli i bez zasad. To jest też rozpuszczanie rodziców, którzy od 25 lat mają luksus postrzegania siebie jako tych, którym przysługują wyłącznie prawa (prawo do dziecka, prawo do procedury), a nie ciążą na nich żadne obowiązki wynikające z faktu podejścia do adopcji prenatalnej.
Więc odwrócę to: dostępność nasienia dawcy "od ręki" nie jest żadnym "należysię". Nerki też nie są dostępne od ręki, a w przypadku adopcji nie mówimy o tkance czy narządzie, a o gamecie/zarodku, z którego powstaje konkretny człowiek.
dla mnie to ze zabraknie dawcow nie ma nic wspolnego z ekonomia i dziwi mnie twoje podejscie.
och, to ma bardzo wiele wspólnego z ekonomią. Jak sądzisz, dlaczego polskie kliniki nie chcą słyszeć o dawstwie jawnym i wdrożeniu dyrektyw zakazujących handlu gametami? Bo doskonale wiedzą, że to właśnie oni za zmienione prawo bekną w pierwszym szeregu, a dokładnie ich wpływy finansowe.
W chwili obecnej mamy w Polsce już cztery komercyjne banki komórek jajowych, w Europie jest to zakazane. W tym miesiącu ruszy kolejny.
Kto więc straci na zakazie handlu gametami i na konieczności przestawienia się na system jawny? Przecież o wiele prościej jest zapłacić dawcom i do widzenia, niż tych dawców pozyskiwać, tłumaczyć im o co chodzi, prosić, odwoływać się do ich pobudek altruistycznych i tak dalej.
Ten drugi system przekłada się wprawdzie na powstawanie stabilniejszych rodzin, podnoszenie samoświadomości, sprzyja rodzinom, dziecku i dawcom, ale kliniki są placówkami komercyjnymi i ich działania długofalowe nie interesują, jeśli mogą korzystać z braku prawa i dalej zarabiać.
widzisz prawo do "dysponowania danymi" jak to ladnie ujelas dziala tylko w jedna strone - dziecko moze nimi dysponowac, biologiczny rodzic nie. nie wie nawet czy dziecko z jego zarodka sie urodzilo. nie napisze ze jest to rowne traktowanie, raczej tzw mniejsze zlo, koniecznosc wyzsza aby dziecko moglo zyc bez obciazen bez "dodatkowych rodzicow" ktorzy byc moze kiedys zechca mu powiedziec ze genetycznie jest ich i zburzyc jego spokoj. chyba dlatego istnieje to ograniczenie?
Tak, istnieje właśnie dlatego. Ale nie zgadzam się z tym, iż prawda burzy spokój. W pierwszym momencie może go zburzyć, ale potem uczymy się z tą prawdą żyć, a nasze relacje z rodzicami mogą stać się pełniejsze, bo opierają się na wzajemnym zaufaniu i więzi.
Kłamstwo jest zaś rachunkiem wystawianym nie na okres ciąży, a na okres całego życia dziecka.
jeszcze haslo "podziel sie masz ich miliony" - podziel sie czym plemnikiem, komorka jajowa czy potencjalnie swoja prywatnoscia i zyciem? dlaczego nieplodnosc ma sie za mna ciagnac reszte zycia?
Dlaczego postrzegasz to jako "ciągnącą się za Tobą niepłodność"?
To jest po prostu podejmowanie decyzji, pięknej decyzji, i gotowość przyjęcia skutków tej decyzji, jakimi by one nie były. W dodatku dawcy i dawczynie niepłodni nie są, fakt oddania ich komórek potwierdza przecież ich płodność.
Poza tym niepłodność ciągnie się przez resztę życia za bardzo wieloma ludźmi, ale nie z powodu dawstwa czy procedur, którym się poddali, a dlatego, ponieważ to oni sami postrzegają ją jako piętno i tylko oni sami są w stanie się od tego piętna uwolnić. Nikt tego za nich i dla nich nie zrobi, ponieważ piętno powstaje w naszej własnej głowie.
Ja na przykład jestem osobą niepłodną i ma to dla mnie ten sam ciężar emocjonalny, co powiedzenie, że mam starte chrząstki kolanowe, lubię kawę latte ze słodzikiem i mam dwoje dzieci. To tylko nazwanie jakiegoś faktu, które nie określa mnie samej, jako człowieka, mojej wartości, cech, przemyśleń itd.
Choroba się za mną nie ciągnie, ja ją po prostu przyjęłam jako beznamiętny fakt, a nie jako etykietę.
W dawstwie, gdybym do niego podeszła, interesowałoby mnie bardzo wiele rzeczy, ale akurat nie związek między oddaniem komórek jajowych i określeniem "niepłodna".