kinkaa pisze:Rysieczka
I co teraz powiesz dziecku, "przepraszam, nie rozumiałam co robię i teraz bardzo żałuję" ?.
Tak to jest jak ludzie nie wiedzą czego chcą, kim są i co jest dla nich odpowiednie :/ Brak konsekwencji jest najgorszy.
ej no chwila, ale gdzie tu brak konsekwencji? I w ogóle nie bardzo rozumiem, dlaczego post Rysieczki został zinterpretowany jako "przepraszam, nie rozumiałam co robię i teraz bardzo żałuję".
Generalnie mam taką konkluzję bardzo szeroką i nie tylko niepłodnościową- najlepsze patenty na życie w ogólności i rodzicielstwo w szczególności mają ludzie w przedziale wiekowym 18-22 lat.
Ach, jak to oni dzieci nie wychowają, rozwód im się nigdy nie przydarzy, nie zajdą w niechcianą ciążę, nie urodzą im się chore dzieci, nie przeżyją konfliktu "praca czy rodzina?", zdrada jest wykluczona i nigdy im się noga nie powinie, nowotwór też się nie zdarzy.
Oczywiście oni w końcu dorosną i staną się nieco bardziej normalni, zaczną widzieć szarości, nauczą się pokory i tak dalej, ale dopóki to nie nastąpi, otoczenie czeka ciężka próba wysłuchiwania mądrości na nutę "wszystko zależy od człowieka i tego, jak sobie życie poukłada".
No więc nie wszystko, na serio nie wszystko.
Część z tych ludzi niestety nigdy nie osiągnie pułapu życiowej mądrości, która zakłada zawieszenie osądu, poprzestanie na empatii i dojście do wniosku "nie moje buty, nie będę sędzią".
W tym sensie ludzie zmagający się z chorobą są w naprawdę dobrej (choć potwornie trudnej i bolesnej) sytuacji: nieco wcześniej może im się udać wpadnięcie na myśl, że są omylni, błądzą jak każdy człowiek, a nieszczęścia się po prostu zdarzają, trzeba się z nimi mierzyć, szukać pomocy, ma się prawo do słabości i tak dalej.
Śmiem twierdzić, że znakomita większość ludzi nie wie, co jest dla nich dobre, bo o tym, co jest dobre przekonujemy się na ogół wraz z trwaniem każdej naszej decyzji. Gdyby Jaś wiedział, że upadnie toby usiadł. Gdyby Jola wiedziała, że Mańkowi po 10 latach odbije palma to by za niego nie wychodziła za mąż lub zastosowała odpowiednio wcześniej prewencję.
Gdyby moja Ciotka wiedziała, ze ta dziwna cysta na trzustce jest początkiem nowotworu trzustki to by ją usunęła kiedy był na to czas, a nie umierała w bólach dwa lata później.
Czemu więc służą te truizmy?
Działamy tak, jak w chwili bieżącej wydaje nam się najlepiej, najbardziej racjonalnie i najsłuszniej.
Nikt z nas nie jest Bogiem, ale też nikt nie jest cyborgiem- kierują nami takze nasze pragnienia i marzenia, to nie są powody do wstydu ani do bicia się w piersi.
Konsekwencją nie jest trwanie w uporze przy swoim wyborze, ale umiejętność dorastania do wyborów, czasem ze skutkiem zaprzeczenia wcześniejszemu wyborowi i podjęcia innej decyzji.
I to nie znaczy, ze jesteśmy labilni, nie mamy rozeznania etycznego, nie wiemy czego chcemy- oznacza to dokładnie tylko tyle, że jesteśmy ludźmi.
i na koniec, prawdę mówiąc, trochę irytuje mnie to prześwietlanie rodzin adopcyjnych, dzięki dawstwu, dzięki in vitro, dzięki <wstaw metodę>: zupełnie jakby po adopcji nie przydarzał się rozwód, jakby po in vitro nie przydarzała się depresja poporodowa, jakby po dawstwie nie przydarzały się myśli "niech ktoś weźmie ode mnie tego potwora, chcę spokojnie zrobić siku!!!".
O czym to ma niby świadczyć? Przecież nie jesteśmy jakąś grupą przybyszów z innych planet, jesteśmy dokładnie tak samo normalni i nienormalni, jak grupa rodziców, która zaszła w ciążę od "złotego strzału".
Też nas potrafią wkurzyć nasze dzieci, marzymy o bezludnych wyspach, mamy kryzysy, tracimy pracę, chorujemy, bywamy zgryźliwi, a innym razem mamy cudowne okresy, jesteśmy mamusiami z podręcznika Idealny Rodzic, z niebiańskim usmiechem wstajemy ósmy raz w nocy do dziecka, tęsknimy, zakładamy koszmarne naszyjniki z bibułki ulepione z okazji Dnia Matki i cieszymy się życiem.
Więc.
Więcej łagodności dla nas samych, to nie jest wieczny test, a my nie jesteśmy uczniakami w ławkach, których los zalezy od pań uczycielek.
Bądźmy dla siebie dobrzy i empatyczni, oto mój przekaz na dziś
a.