To może czas na moją historię
Od 2015 roku strasznie zaczęłam tyć, żaden lekarz nie pochylił się nad moim problemem. Wszyscy mówili- przestać tyle jeść. A prawda była taka, że jadłam normalnie, a jak próbowałam diet, to zwyczajnie na mnie nie działały. W lutym 2017 roku nie miałam już na nic siły, ciągle chciało mnie się spać, wypadały mi włosy, moja cera zrobiła się brzydka, a na wadze +25 kg. Zaczęły się problemy z miesiączkami (ich długością, obfitością, brakiem bądź plamieniach po stosunkach). I stał się cud. Moja ginekolog miała urlop i trafiłam do bardzo przemiłej Pani, która kazała zrobić badania w kierunku chorób tarczycy. I wyszło szydło z worka. Okazało się, że to co dla lekarza rodzinnego mieści się w normie, dla ginekologa nie jest takie kolorowe i "w normie". Dostałam skierowanie do poradni ginekologiczno-endokrynologicznej, jednak czas oczekiwania na wizytę- pół roku. Udało zdobyć się imię i nazwisko najlepszego lekarza z placówki, aby umówić się prywatnie. I tutaj nastąpił szok- do Pani doktor prywatnie czeka się za wizytą ponad 7 miesięcy. Jednak tutaj nastąpił drugi cud. Pani Doktor przyjęła mnie z dnia na dzień po weryfikacji wyników badań. Kolejny szok. Negatywny rzecz jasna. Pani Doktor bardzo nieprzystępna, praktycznie nic nie mówiąca. Zostałam zbadana endokrynologicznie, ginekologicznie, dostałam skierowanie na badanie insuliny i miałam się zgłosić niezwłocznie po otrzymaniu wyników. Po wyjściu z gabinetu chciało mnie się płakać. Pomyslałam, że to kolejny lekarz, który myśli, że się zapuściłam, a ja naprawdę nie mam już siły
Wróciłam. Badanie insuliny karygodnie poza jakąkolwiek normą. Ostre spojrzenie Pani Doktor z komentarzem- proszę przestać jeść słodycze. Pomyślałam- kobieto, zejdź na ziemię, przecież próbuję schudnąć. I się powoli, naprawdę bardzo powoli zaczęła moja przemiana. Codziennie biorę Euthyrox i Siofor. Dostałam od Pani Doktor na dietetyka, który "pracuje z takimi jak pani". Zacisnęłam zęby i poszłam. Kolejny cud! Leki plus zbilansowana dieta pozwalają mi schudnąć miesięcznie około 2.5 kg. Ale to nie koniec. Z Panią Ginekolog to już rozmawiamy o wakacjach
a jej początkowa niedostępność spowodowana jest chyba odstraszeniem potencjalnych leni, którym nic się nie chce. Słuchajcie, zostałam przebadana pod kątem chorób genetycznych itp, gdzie normalnie nikt o tym nie myśli.
A teraz do sedna. Miesiączka powoli wraca do swojej, dobrze mi znanej formy, jednak mam problemy z owulacją.
Przez 3 cykle byłam stymulowana CLO. Pęcherzyki jakoś może i rosły, jednak w 2 cyklach samoczynnie niepękły, w 3 cyklu dostałam zastrzyk z OVITRELLE. Też nic. Rozczarowanie :/ Cykle stymulowane, torbiele, przerwy na anty. Psychicznie zaczęłam siadać. Po wyleczeniu torbieli i załamaniu się całkowitym- przeszłam pierwszy cykl na Lamette. Zero skutków ubocznych (po CLO bardzo źle się czułam). Lamette brałam od 5 do 9 dnia cyklu, po 1 tabletce. 11 dniach monitoring- dwa fajne jajeczka. 12 dnia zastrzyk z Ovitrelle. Trochę się wystraszyłam, ponieważ ostatnio nie pomógł, ale ufam mojej pani Doktor bezgranicznie, postanowiłam znowu zaryzykować. W dniu podania zastrzyku i kilka dni później- bolące miejsce po zastrzyku (za pierwszym razem tak nie było), w dniu zastrzyku- fajny śluz, wieczorem zaczynam powoli czuć jajniki i podbrzusze. Serduszkujemy w dniu zastrzyku, dwa dni po, jeden dzień przerwy i znowu dzień serduszkowania, znowu dzień przerwy i znowu serduszkowanie. Dzisiaj mam 19 dzień cyklu i monitoring. Jeden pęcherzyk podobno pięknie pechł, widać ciałko żółte, drugi niestety nie. Jednak moja pani Doktor jest dobrej myśli.
Od dzisiaj biorę też Acard75 a od czwartku mam brać dopochwowo Luteinę, ponieważ mam problem z endo- tylko 10.
Błagam trzymajcie kciuki!