To Twoja decyzja, poniżej garść moich opinii uzupełniających to, co napisał Pikuś:
- inna jest dynamika rodziny mającej dzieci biologiczne, inna - rodziny adopcyjnej. To nie koniec- inna będzie dynamika rodziny bio mającej małe dzieci, inna - podrośnięte, nastolatki lub młodych dorosłych. Z adopcyjną - inna wtedy, gdy dzieci są u nas 10 lat i dłużej, inna jeśli jest to wciąż "młoda adopcja". Różnice, już bez podziału na bio i ado, będą dotyczyć wieku dzieci, ich stabilizacji w rodzinie i osobowości.
Czynnikiem ryzyka wydaje mi się sytuacja, gdy w domu są dzieci starsze niż 3 lata i młodsze niż 15, bo to jest okres, w którym z jednej strony dziecko jest na tyle duże, że zna już swoją rolę w rodzinie i nie będzie (na ogół) skłonne do dzielenia się nią, a z drugiej strony nie posiada jeszcze na tyle rozbudowanego życia społecznego (koledzy, wyjścia, pasje pozaszkolne), aby znajdować sobie odskocznię i odklejać się od rodziców w poczuciu, że samo tak wybrało, a nie że sytuacja do tego zmusza
- na to się nakłada to co napisał Pikuś: im krócej jest dziecko z nami (sytuacja adopcji) tym więcej obaw może w dziecku budzić "terminalność" pobytu kolejnych dzieci w pieczy. W rodzinach zastępczych nawet biologiczne dzieci potrafią pytać o to, kiedy przyjdą do nich ich rodzice, choć mają ich na co dzień, a co dopiero dzieci adoptowane ze świadomością adopcji. To może nie budować poczucia bezpieczeństwa "naszych" dzieci - tak nie musi się stać, ale jest takie wysokie ryzyko
- inna sprawa, o której tu pisane nie było, a ktorą należy imo brać pod uwagę to sprawy polityczne. Jest w miarę jasne (a w każdym razie staje się jasne dla praktykujących RZ), że im bardziej koordynator jest zadowolony z rodziny i pokłada w niej nadzieje (a Ty, Leeleeth, Jesteś tu modelowym przykładem, bo wykazałaś chęć, serce, wolę i dodatkowo radzisz sobie) tym większa będzie presja na zawodowstwo. Z jednej strony jest to bardzo miłe i nam pochlebia, ale z drugiej strony to nie koordynatorzy będą tworzyć rodzinę, tylko my.
To taka sytuacja, w której trzeba stanąć w prawdzie przed sobą i partnerem/rką i wyłączyć się na naciski, zachęty, propozycje etc. robiąc chłodny rachunek zysków i strat własnej rodziny, bo nie ma RZ bez opiekunów i to oni są najważniejsi (celowo nie piszę o dzieciach, bo nie ma opieki nad dziećmi, jeśli opiekunowie nie są zaopiekowani przez siebie samych i nie rozpoznali asertywnie swojej sytuacji,możliwości, ryzyk itd. Wtedy po prostu samolot rozbija się przed startem).
Kiepsko jest, jeśli niesieni naszą pasją i sercem lądujemy w sytuacji, w której widzimy straty własnych dzieci i niespecjalnie mamy juz pole do manewru, bo decyzje zapadły, dzieci są w pieczy zawodowej, umowy są podpisane i robi się pat.
Reasumując: o ile wcześniej uważałam, że zapis ustawowy o praktyce jako niezawodowa RZ, a potem zawodowstwie, jest zawracaniem głowy i wstrzymuje tylko chętne rodziny w ich drodze, o tyle teraz zaczynam dostrzegać w nim sens. Czas praktyki jest czasem na rozeznanie swoich możliwości, reakcji dzieci i tego, jak to wpływa na dynamikę naszej rodziny.
Muszę spadać, napisałabym więcej, ale właśnie wybywam na kurs na zawodową