Adopcja a zgoda dziecka

Dyskusja na temat wszystkiego co dotyczy rodzinnych domów dziecka, rodzin zastępczych, pogotowii rodzinnych i szeroko rozumianej tematyki rodzicielstwa zastępczego.

Moderator: Moderatorzy rodzicielstwo zastępcze

ODPOWIEDZ
Pockahontas
Posty: 2897
Rejestracja: 06 wrz 2012 15:13

Re: Adopcja a zgoda dziecka

Post autor: Pockahontas »

Kalka58, te dwa dni rzeczywiście nie do końca pasują, być może to celowe uproszczenie autora artykułu. Być może rozmowy, w których rz sprzeciwiała się tej opcji trwały dłużej, a te dwa dni to czas kiedy już postawiono ich pod ścianą.
Miniula
Posty: 755
Rejestracja: 16 kwie 2012 19:38

Re: Adopcja a zgoda dziecka

Post autor: Miniula »

Po przeczytaniu artykułu mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony jestem jednak zdania, że tak duże dziecko (7 lat) przywiązane do opiekunów i biologicznej siostry jednak nie powinno trafiać za granicę. Z drugiej strony pewne sformułowania obudziły mój niepokój co do czystości intencji RZ.
Nie wiem, czy ktoś zwrócił uwagę na to, że pani Urszula obiecuje chłopcu powrót, mówiąc:”syneczku, wrócisz do nas”.
No właśnie zastanowiły mnie te słowa. Oraz problem z wiekiem tej belgijskiej pary. No przepraszam, ale kto niby, w jakim wieku, ma adoptować kilkulatka z problemami, którego nie chciano adoptować w Polsce?
Wydaje mi się, że RZ nie są gotowi na "oddanie" dziecka. Dlaczego nie adoptują? Tu nie oskarżałabym, bo może zwyczajnie nie mają pieniędzy na to, by bez pomocy finansowej, którą dostają teraz, zająć się chłopcem jako RA. Gdzieś obiło mi się, że mały ma FAS. Jeśli tak... cóż... terapia jest praktycznie dożywotnia i kosztowna. Może ich nie stać? Jako RZ radzą sobie.
Trzecia sprawa, czyli kim są zagraniczni rodzice adopcyjni?
Nie są to bogaci ludzie, chcący zaspokoić swoje potrzeby za pieniądze. Zanim pojawią się w rodzinie zastępczej w celu spotkania się z potencjalnym dzieckiem adopcyjnym, muszą przejść szereg kursów, badań (głównie z zakresu ich predyspozycji do pełnienia funkcji rodzica adopcyjnego), podobnie jak u nas. Jednak na każdym etapie są zrażani do pozostania rodzicami adopcyjnymi dziecka z zagranicy (delikatnie mówiąc, uświadamia im się wszystkie negatywne konsekwencje takiego czynu). Ci, którzy przyjeżdżają są bardzo świadomi decyzji, którą podejmują.
A pieniądze, o których mowa w artykule?
To między innymi przejazdy, ale głównie wynajęcie hotelu, tłumacza (na okres około dwóch miesięcy). Sam wyjazd do Polski na dwa miesiące jest ogromnym przedsięwzięciem logistycznym. Co z pracą? Co z domem? Łatwo oceniać.
Z kolei dziecko, które chcą adoptować, jest dzieckiem, którego w Polsce nikt nie chciał.
No więc właśnie. Bardzo nie podobają mi się insynuacje wobec rodziców adopcyjnych. To bardzo nie fair.
Gdyby faktycznie byli bogaci i chcieli kupić dziecko, mogliby kupić zdrowe niemowlę z któregoś z krajów trzeciego świata.
A oni chcą adoptować 7-latka nieadoptowalnego w kraju pochodzenia... Tak nie robią ludzie, którzy mają naprawdę dużo pieniędzy i chcą sobie "kupić zabawkę".

Na pewno artykuł nie jest obiektywny ani rzetelny, na pewno jest obliczony na wywołanie fali emocji, a to zawsze jest kiepski pomysł, bo mowa tu o życiu ludzi, zarówno dziecka, jak i rodziców adopcyjnych. Cała ta trójka bardzo wiele w życiu przeszła, powinni zostać potraktowani po prostu uczciwie i z poszanowaniem ich emocji oraz przyszłości.
Artykuł zaognia relacje RZ-dziecko-RA-opieka społeczna.
W jakim celu?
Ostatnio zmieniony 31 mar 2016 10:47 przez Miniula, łącznie zmieniany 1 raz.

Cuda czasami przybierają formę, jakiej się nie spodziewaliśmy, o jaką nie prosiliśmy, jaka może nas niekiedy przerażać. Ale nadal są cudami, odpowiedzią na nasze modlitwy... A może po prostu wynikiem naszej pracy...

Miniek już Miniulowy :love:

Nela8


Pikuś Incognito
Moderator
Posty: 452
Rejestracja: 29 gru 2015 22:11

Re: Adopcja a zgoda dziecka

Post autor: Pikuś Incognito »

No to chyba rozbierzemy artykuł na czynniki pierwsze.

Odniosę się może jeszcze do spostrzeżeń Pockahontas (zresztą bardzo zbliżonych do opinii bloo):
Pockahontas pisze:1. Pomijasz fakt istnienia więzi pomiędzy chłopcem a jego siostrą oraz dalszą rodziną, co nie jest bez znaczenia. Adopcja zagraniczna oznacza w praktyce ich całkowite zerwanie. Jeśli zaś dziecko takie więzi stworzyło i są one dla niego ważne, z punktu widzenia ciągłości kształtowania się tożsamości, lepsze jest pozostanie w rz, która zapewni ciągłość tych kontaktów.
2. Piszesz, że bariera językowa nie gra roli - owszem, w przypadku dziecka 7-letniego gra, a już w sytuacji gdy jak sugeruje autor artykułu, dziecko kiepsko radzi sobie z nauką - odgrywa rolę ogromną.
3. Zanim potencjalni ra załatwili sobie urlop, wynajęli dom w Polsce, itp., osoby odpowiedzialne za proces powinny upewnić się czy opiekun prawny (którym jest matka zastępcza) wyraża zgodę na adopcję i ewentualną akcję sprowadzenia rodziny rozpocząć po doprecyzowaniu tej sytuacji. To, że ktoś już przedwcześnie podjął jakieś kroki finansowe absolutnie nie jest przesłanką do tego, by teraz stawiać pod ścianą dziecko, jego rodzinę biologiczną i zastępczą. Argument taki w dodatku podany przez pracownika oa uważam już nie tyle za żenujący, co po prostu skandaliczny.

Czy dzieci napotykają na barierę językową przy adopcji zagranicznej? Bazując na własnym doświadczeniu, powiem: „nie wiem”, ponieważ nasz chłopiec ma dwa latka i doskonale porozumiewał się z włoskimi rodzicami niewerbalnie (zresztą po polsku też jeszcze niewiele mówi).
Jednak posiłkując się opiniami ludzi zajmujących się adopcją zagraniczną, mogę powiedzieć, że po miesiącu, dzieci te swobodnie porozumiewają się ze swoimi nowymi rodzicami (mimo, że nie są one zdrowe, w większości mają FAS i tak jak Michał są to dzieci kilkuletnie) i tłumacz już nie jest potrzebny.

Próbowałem w artykule znaleźć jakieś konkretne informacje dotyczące więzi z rodziną biologiczną.
Na dobrą sprawę jest tylko wzmianka, że: „w ostatnim czasie doszło do nawiązania kontaktów z rodziną biologiczną”, oraz że: „Michał ma jeszcze dorosłą siostrę, ciocie, wujków”. Nie ma mowy o jakichkolwiek więziach. Czy każde dziecko, które ma ciocię lub wujka, a nawet rodzeństwo, nie może być adoptowane?
Być może, gdyby takie więzi istniały, do tego wspierane przez rodzinę zastępczą, to chłopiec nie zostałby zakwalifikowany do adopcji.

Moim zdaniem, oczywistą sprawą jest, że pani Urszula (jako opiekun prawny) musiała wyrazić zgodę na adopcję. W zasadzie nie bardzo rozumiem na czym polega problem. Czyżby adopcja polska była OK a zagraniczna nie OK.
A może po prostu liczyła, że nie będzie chętnych na rodziców adopcyjnych.
Chociaż powinna wiedzieć, że dziecko zgłoszone do adopcji pokonuje kolejne kręgi zainteresowań. Najpierw powiat, potem województwo, kraj i w końcu … cały świat (przynajmniej ten związany Konwencją haską).

Artykuł faktycznie jest trochę dziwny ...i mimo że sam jestem rodziną zastępczą, to nie „stoję murem” po stronie pani Urszuli. Powinna albo dążyć do adoptowania dziecka, albo dobrze go przygotować na rozstanie. Zdaję sobie sprawę z tego, że może jej nie być stać na adopcję. Uważam, że w niektórych wypadkach OA nie powinien kwalifikować dziecka do adopcji. Jednak metoda, którą wybrała pani Urszula, raczej nikomu pożytku nie przyniesie.

We Włoszech istnieje dobrze rozbudowany system rodzin pomocowych, działających na zasadzie wolontariatu. Rodziny te opiekują się konkretnymi dziećmi, zajmując się nimi na przykład w weekendy, zabierając na wakacje, albo organizując jakieś zajęcia dodatkowe. Krótko mówiąc, są obecne w życiu tych dzieci.
Moja żona wiele lat temu chciała „zaopiekować” się w ten sposób pewną dziewczynką z domu dziecka. Nie zgodziłem się na to, ponieważ wiedziałem, że skończy się to adopcją (a na czwarte dziecko nie byłem gotowy ani psychicznie, ani finansowo).
Jednak gdyby taka pomoc stała się powszechna i nie rodziła żadnych dalszych konsekwencji?
Gdyby taki Michał bywał w innej rodzinie (a nawet rodzinach), spędzał z nią swój wolny czas, to być może artykułu, o którym dyskutujemy by nie było. Po prostu byłby dobrze przygotowany do zaakceptowania i zamieszkania z innymi ludźmi.
Może warto o czymś takim pomyśleć?
No chyba, że problem rozstań nie tkwi w dzieciach, a w ich rodzicach zastępczych?
Nie pytaj "dlaczego?". I tak nie uzyskasz odpowiedzi.



Adres bloga o naszym pogotowiu:

http://pikusincognito.blogspot.com
Pockahontas
Posty: 2897
Rejestracja: 06 wrz 2012 15:13

Re: Adopcja a zgoda dziecka

Post autor: Pockahontas »

Pikuś Incognito, co do języka, istnieją badania choćby prof. J. Cieszyńskiej wskazujące, że dzieci, a już szczególnie te z dysfunkcjami powinny opanować najpierw jeden system językowy, a dopiero na jego bazie uczyć się drugiego, przy czym założyć trzeba, że nauka ta będzie utrudniona ze względu na deficyty. Jeśli mamy sytuację, w której dziecko wyjeżdża, nie ma możliwości, by drugi język powstał "na bazie", jest to niejako nauka od nowa, bo brak jest nauczyciela-terapeuty-rodzica, który by tym procesem kierował (jak dzieje się w przypadku rodzin emigrujących, które mówią w nowym kraju do syna/córki w języku ojczystym w domu, a wspólnie uczą się nowego - np. "popatrz kot - po angielsku mówimy cat" itp.).
W przypadku małych dzieci, rzeczywiście bywa łatwiej, ponieważ język rodziny adopcyjnej niejako wypiera język kraju pochodzenia i wchodzi na jego miejsce. To też nie jest jednak sytuacja idealna - jest mnóstwo badań (mogę odszukać) wyraźnie wskazujących, iż niewłaściwie "zorganizowana" dwujęzyczność może być czynnikiem hamującym rozwój poznawczy, emocjonalny i społeczny.
Gdy mamy dziecko z np. obniżoną normą intelektualną czy fas, z takich radykalnych cięć nie wyniknie na pewno nic dobrego - a to tylko w kwestii języka piszę w tym poście.
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Adopcja a zgoda dziecka

Post autor: bloo »

Pikuś Incognito pisze: Jednak posiłkując się opiniami ludzi zajmujących się adopcją zagraniczną, mogę powiedzieć, że po miesiącu, dzieci te swobodnie porozumiewają się ze swoimi nowymi rodzicami (mimo, że nie są one zdrowe, w większości mają FAS i tak jak Michał są to dzieci kilkuletnie) i tłumacz już nie jest potrzebny.
dobrze, tylko czy my na pewno chcemy dyskutować o poziomie behawioralnym? Bo jeśli tak to możemy wziąć przykład klapsów i bicia dzieci- och Bogini, jakaż to jest skuteczna metoda dyscyplinowania! "Skuteczna" w rozumieniu: zadziała, dziecko się zdyscyplinuje na pewno, jednemu wystarczy klaps za każde nieprawidłowe zachowanie typu "zabrałem zabawkę Zosi", w inne będziemy musieli zainwestować parę lań, ale w końcu się uda.
Tylko że w pedagogice już dawno odeszliśmy od teorii skuteczności rozumianej jako osiągnięcie wyselekcjonowanego celu z pominięciem wszystkich pozostałych czynników takich jak budowanie zaufania, bezpieczeństwa, bliskości, wzajemnego szacunku i tak dalej.
Tak wiec rozpatrując temat na płaszczyźnie czysto behawioralnej to dziecko wrzucone w nieznane środowisko językowe oczywiście, ze się zaadaptuje. Bo nie będzie mieć wyjścia. Ale jakie koszty poniesie? Żeby mocniej skomplikować temat to walnym czynnikiem będzie wiek dziecka- niemowlak adoptowany w Holandii prawdopodobnie nie doświadczy zakłóceń komunikacyjnych i sądzę, że gdzieś do 3-4 roku życia dziecka proces przebiegnie w sposób, w którym zyski dziecka finalnie przeważą ewentualne straty.
Ale ten chłopiec ma siedem lat, a w rozwoju dziecka to są eony. Dodatkowo jest to dziecko mające trudności językowe w natywnym systemie językowym. Dodatkowo jest to dziecko, które już zbudowało jakiś własny system komunikacyjny i w natywnym języku budowało relacje uczuciowe, nazywało potrzeby, bliskie osoby, rzeczy, odczucia, prawda?
To, że projekt się uda i siedmioletnie dziecko zacznie mówić drugim językiem nie oznacza wcale, że na poziomie emocjonalnym, budowania więzi, poczucia przynależności, zbudowania bezpiecznego świata nie doświadczy jakiegoś rodzaju traumy, a na pewno wykorzenienia- zrywa kontakt nie tylko z językiem, ale z całym znajomym światem znajomych doświadczeń, twarzy, relacji społecznych. Dostaje w zamian zupełnie nowy system i jest to w pewnym sensie urodzenie sie na nowo, w tym przypadku ponowne narodziny świadomego juz dziecka, które ma już własną i uswiadomioną przez siebie biografię, a która ulegnie całkowitemu zerwaniu, bo żadne z rodziców adopcyjnych nie jest polskojęzyczne.

Artykuł faktycznie jest trochę dziwny ...i mimo że sam jestem rodziną zastępczą, to nie „stoję murem” po stronie pani Urszuli. Powinna albo dążyć do adoptowania dziecka, albo dobrze go przygotować na rozstanie. Zdaję sobie sprawę z tego, że może jej nie być stać na adopcję. Uważam, że w niektórych wypadkach OA nie powinien kwalifikować dziecka do adopcji. Jednak metoda, którą wybrała pani Urszula, raczej nikomu pożytku nie przyniesie.
nie chcę bronić pani Urszuli, bo nie znam kulis. Ale myślę sobie, że desperacja nie jest uczuciem racjonalnym i że w takiej sytuacji sięga do wszystkich świetych, w tym przypadku do mediów. Czy słusznie? Nie wiem, ale nie jestem w jej butach i nie wiem, jakie jest tło.
Pockahontas
Posty: 2897
Rejestracja: 06 wrz 2012 15:13

Re: Adopcja a zgoda dziecka

Post autor: Pockahontas »

bloo pisze:desperacja nie jest uczuciem racjonalnym i że w takiej sytuacji sięga do wszystkich świetych, w tym przypadku do mediów. Czy słusznie? Nie wiem, ale nie jestem w jej butach i nie wiem, jakie jest tło.
Ja także tła nie znam, ale muszę przyznać (choć wielu osobom się to pewnie się spodoba), że cieszy mnie poruszenie sprawy. Może uda się jeszcze zrobić coś dla tego konkretnego dziecka, a na pewno trzeba rozpocząć głębszą refleksję na wiele składowych tematów jak choćby: rola rz w procesie adopcji, zasadność kierowania do adopcji dzieci pozostających od lat w bliskich relacjach z rz, zasadność kierowania do adopcji w sytuacji gdy dziecko deklaruje chęć kontaktu z rodzeństwem biologicznym i innymi krewnymi, regulacje odnośnie kierowania dzieci do adopcji zagranicznej. Oj, przydałoby się.
izabelam
Posty: 155
Rejestracja: 08 gru 2010 23:27

Re: Adopcja a zgoda dziecka

Post autor: izabelam »

Czy dzieci napotykają na barierę językową przy adopcji zagranicznej? Bazując na własnym doświadczeniu, powiem: „nie wiem”, ponieważ nasz chłopiec ma dwa latka i doskonale porozumiewał się z włoskimi rodzicami niewerbalnie (zresztą po polsku też jeszcze niewiele mówi).
Jednak posiłkując się opiniami ludzi zajmujących się adopcją zagraniczną, mogę powiedzieć, że po miesiącu, dzieci te swobodnie porozumiewają się ze swoimi nowymi rodzicami (mimo, że nie są one zdrowe, w większości mają FAS i tak jak Michał są to dzieci kilkuletnie) i tłumacz już nie jest potrzebny.
Pikuś Incognito, dlatego sie tak zasymilowały , ponieważ były dobrze przygotowane do adopcji zagranicznej. Zarówno Wy jak i inni RZ oraz Ośrodek Adopcyjny z którym współpracujecie wykonał prawidłowo swoja pracę. Wiem jak ciężko komuś, kto przykłada sie do tego co robi zrozumiec ,że inni nie maja wiedzy, chęci, zaangażowania, odpowiedniej motywacji do tego co robią.

Książka z upodobaniem przeze mnie cytowana, bo dostepna dla każdego. Nie trzeba dyskutowac, filozofowac, wszystko rzetelnie podane, wytłumaczone. Wystarczy poczytać, zastosowac.
"Adopcja i przywiązanie"D.Gray:Bariera językowa i kulturowa(str126130):
Rodzice adoptując dziecko z innego kraju powinni nauczyc się podstaw ojczystego języka ich dziecka oraz zdobyć podstawową wiedze na temat typowego dla tego rejonu świata poziomu rozwojowego dzieci."
albo:
"Starsze dzieci zwykle nie chcą być adoptowane poza wlasnym obszarem kulturowym. (...)Te, które były dość duże, by pamiętać swoje wyczekiwanie na adopcję, opowiadają mi ,że przede wszystkim pragnęły wrócić do biologicznych rodziców. Później spodziewały się kogoś podobnego do nich, kto mówiłby ich językiem. Często miały nadzieję na opiekuna , który jest ich powinowatym, szczególnie jeśli były odwiedzane przez krewnych.Opuszczenie kraju oznacza dla nich koniec tego typu marzeń."
albo:
"Język, którego uczą się dzieci , jest nie tylko określonym kodem, ale tworzy równiez mapę pojęciową o znaczeniu kulturowym"

moim zdaniem istotnym cytatem jest:
"W przejście z jednego obszaru kulturowego do drugiego dzieci wkładają dużo energii emocjonalnej i wymagają dłuższego okresu uczenia się. Dezorientacja i strata są normalnymi el ... adczenia."
iza
Pikuś Incognito
Moderator
Posty: 452
Rejestracja: 29 gru 2015 22:11

Re: Adopcja a zgoda dziecka

Post autor: Pikuś Incognito »

W zasadzie nie sposób się nie zgodzić z powyższymi opiniami zarówno bloo jak i Pockahontas .
Też się cieszę, że bloo rozpoczęła ten temat, ponieważ daje on dużo do myślenia. Prawdę mówiąc, dotychczas nie czytałem żadnych opracowań (widocznie czas zacząć), dotyczących traumy będącej następstwem zmiany języka ojczystego.
Jednak cytat załączony przez Izabelan:
"W przejście z jednego obszaru kulturowego do drugiego dzieci wkładają dużo energii emocjonalnej i wymagają dłuższego okresu uczenia się. Dezorientacja i strata są normalnymi elementami ludzkiego doświadczenia.", też każe spojrzeć na rozważany przez nas problem, z nieco innego punktu widzenia.
Też nie jestem zwolennikiem metod behawioralnych, pomijających sfery natury emocjonalnej. Dziecko musi mieć poczucie bezpieczeństwa, musi ufać swojemu opiekunowi. Jednak to, w jaki sposób postrzega ono świat, zależy przecież od niego. I właśnie zadaniem rodzica zastępczego powinno być, aby tak ukształtować poglądy dziecka, żeby potrafiło dokonywać właściwych wyborów. Ktoś mógłby powiedzieć, że jest to manipulacja. W mojej ocenie, jest to wychowywanie.
Dziecko trzeba przygotować do podejmowania trudnych decyzji tak, aby w momencie, gdy będzie musiało dokonać określonego wyboru, będzie wiedziało, że jest w tym względzie wspierane przez rodzica zastępczego.
Zastanawiam się co czują ludzie wyjeżdżający do pracy za granicę. Ich serce też z pewnością „mówi” coś innego. Podejmują decyzję opierając się na chłodnej kalkulacji.
Dziecko nie potrafi jeszcze kalkulować. Dlatego powinno jak najlepiej poznać nowych rodziców adopcyjnych, czując wsparcie ze strony dotychczasowych rodziców zastępczych.
Czy w przypadku adopcji zagranicznej, te kilka tygodni spędzonych w Polsce w towarzystwie tłumacza jest zbyt krótkim czasem? Być może.
Jednak nawet, gdyby ten czas wielokrotnie wydłużyć, a dziecko czuło by, że jego dotychczasowi rodzice zastępczy są przeciwni tej adopcji, to trauma będzie dużo większa niż w przypadku krótszego pobytu, przy akceptacji rodziców zastępczych.
Ideałem byłoby, aby dziecko mogło spędzić kilka tygodni w środowisku, w którym się znajdzie za jakiś czas (jeszcze zanim zostanie podjęta konkretna decyzja o adopcji - np. wakacje nad Adriatykiem). Niestety nie jest to możliwe, mimo że żyjemy w Europie bez granic.

To co napisała Pockahontas w swoim ostatnim komentarzu jest jak najbardziej słuszne.
Ja jednak zwróciłbym uwagę na to, aby na etapie szkolenia nowych rodziców zastępczych, skupiać się na tymczasowości. Na tym, że ich zadaniem nie jest opieka i wychowywanie powierzonego im dziecka. Ich zadaniem jest przygotowanie go do „odejścia”.

Na koniec krótka wypowiedź chłopca z rodziny zastępczej:
„Mam 18 lat. Mieszkałem w rodzinie zastępczej. Teraz zamieszkałem sam w wynajmowanym pokoju. Mam pracę ale bez perspektyw. Muszę żyć, sam nie wiem jak. Odwiedzam co jakiś czas moich rodziców zastępczych. Są bardzo mili i starają się mnie ugościć.
Dzisiaj dowiedziałem się, że wiele lat temu miałem być adoptowany przez rodzinę z Holandii.
Bardzo się tego bałem. Rodzice też mnie kochali i zrobili wszystko co mogli abyśmy zostali razem. Dlaczego mi to zrobili?”

PS bloo, zawsze staram się czytać Twoje komentarze ze zrozumieniem (zresztą tak jak innych osób). Jednak w Twoim przypadku muszę się bardziej skupiać, ponieważ używasz fachowych terminów, odbiegających nieco od mowy potocznej. W sumie to nawet fajnie, bo często muszę „doskoczyć” do Twojego poziomu, aby coś zrozumieć.
Jednak jednego zdania nie mogę pojąć. Napisz proszę co miałaś na myśli pisząc:
„Ale ten chłopiec ma siedem lat, a w rozwoju dziecka to są eony.”
Nie pytaj "dlaczego?". I tak nie uzyskasz odpowiedzi.



Adres bloga o naszym pogotowiu:

http://pikusincognito.blogspot.com
Pockahontas
Posty: 2897
Rejestracja: 06 wrz 2012 15:13

Re: Adopcja a zgoda dziecka

Post autor: Pockahontas »

Pikuś Incognito pisze:
Na koniec krótka wypowiedź chłopca z rodziny zastępczej:
„Mam 18 lat. Mieszkałem w rodzinie zastępczej. Teraz zamieszkałem sam w wynajmowanym pokoju. Mam pracę ale bez perspektyw. Muszę żyć, sam nie wiem jak. Odwiedzam co jakiś czas moich rodziców zastępczych. Są bardzo mili i starają się mnie ugościć.
Dzisiaj dowiedziałem się, że wiele lat temu miałem być adoptowany przez rodzinę z Holandii.
Bardzo się tego bałem. Rodzice też mnie kochali i zrobili wszystko co mogli abyśmy zostali razem. Dlaczego mi to zrobili?”


Tutaj najwyraźniej coś nie zagrało tak jak powinno. Widać więzi w tej rz nie były na tyle silne a relacja budowana na tyle świadomie i z zaangażowaniem, by oczywistym było dla chłopaka i rodziców, że mimo osiągnięcia pełnoletności nadal będą mu pomagać tak jak pomagaliby rodzonemu/adoptowanemu dziecku.
Albo jest jeszcze jedna opcja, choć to tylko moja daleko posunięta hipoteza - chłopak ma tak poważne zaburzenia więzi, że mniej istotne jest dla niego, iż stworzył z opiekunami trwałą relację, ma do kogo przyjść w odwiedziny, zwrocić się o pomoc, a bardziej ceni sobie "perspektywy" życiowe, które utracił wraz zaniechaniem adopcji zagranicznej.
Pikuś Incognito pisze: Jednak cytat załączony przez Izabelan:
"W przejście z jednego obszaru kulturowego do drugiego dzieci wkładają dużo energii emocjonalnej i wymagają dłuższego okresu uczenia się. Dezorientacja i strata są normalnymi elementami ludzkiego doświadczenia.",
Tyle tylko że dziecko porzucone przez rb lub odebrane im, przechodząc z rz do ra ma na swoim koncie już przynajmniej jedno doświadczenie poważnej dezorientacji i straty, dlatego byłabym niezwykle ostrożna jeśli chodzi o określanie mianem sytuacji rozwojowej przeniesienia 7-latka z dysfunkcjami do obcojęzycznej rodziny. Oczywiście nie polemizuję z tobą ani z Izabelam, ale z autorką tej publikacji.
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Adopcja a zgoda dziecka

Post autor: bloo »

Pikuś Incognito pisze: PS bloo, zawsze staram się czytać Twoje komentarze ze zrozumieniem (zresztą tak jak innych osób). Jednak w Twoim przypadku muszę się bardziej skupiać, ponieważ używasz fachowych terminów, odbiegających nieco od mowy potocznej. W sumie to nawet fajnie, bo często muszę „doskoczyć” do Twojego poziomu, aby coś zrozumieć.
Jednak jednego zdania nie mogę pojąć. Napisz proszę co miałaś na myśli pisząc:
„Ale ten chłopiec ma siedem lat, a w rozwoju dziecka to są eony.”
Pikuś, przepraszam. Wpadam niestety czasami w manierę lecenia żargonem, dzięki za zwrócenie uwagi, będę uważniejsza :)
Z eonami chodziło mi o to, że o ile w przypadku dorosłego człowieka jego doświadczenia rozwojowe z lat 30 i 36 nie są dramatycznie rozbieżne (to znaczy ok, wszystko płynie, zmieniamy się i tak dalej, ale jesteśmy już w tym wieku ukształtowanymi ludźmi) to pomiędzy dwulatkiem i siedmiolatkiem jest rozwojowa przepaść. Nawiązywałam do Twojego zdania o tym, że "Wasz" dwulatek przeszedł/przechodzi w miarę gładko adopcję zagraniczną. Wierzę w to, ma dopiero dwa lata i jego świat w dużej mierze oparty jest jeszcze na doświadczeniach pozawerbalnych (dotyk, czułość, rutyna dnia, twarze opiekunów). Dla siedmiolatka język odgrywa już inną funkcję, to łącznik pomiędzy nim i światem, ważny element konstrukcji świata, w tym również takich przezroczystych drobiazgów kulturowych jak np. poszczenie w piątki, obchodzenie świąt wielkanocnych, flaga, obecność kościołów i lasów, podnoszenie ręki w klasie (sorry, lecę strasznymi kliszami, ale chodzi mi o pokazanie, jak wiele rzeczy składa się na kulturowy pejzaż i jak wielowymiarowy jest proces inkulturowania dzieci, któremu poddajemy je nieświadomie, bo jest to dla nas naturalne).
Nagle- ten pejzaż się zmienia. Mówią do nas innym językiem, stosują inne kody kulturowe - pozycja grzecznego ucznia w klasie znaczy coś zupełnie innego niż w Polsce. Robisz coś, czego byłeś nauczony przez szereg lat i co Twoje otoczenie akceptowało jako normę, ale to w nowej kulturze już nie działa.
Poza nowym językiem musisz się nauczyć tego nowego kodu, a to trwa latami nim osiągnie się uczucie zanurzenia w nową kulturę.
Wyżej ktoś napisał o emigracji ekonomicznej- przepraszam, ale to jest decyzja świadoma i podjęta przez osobę suwerenną czyli dorosłego. Niewątpliwie wyjazd z kraju za chlebem rodzi stres, ale ten stres zmniejsza jednoczesnie poczucie, że taka jest nasza decyzja i są jakieś przesłanki, bierzemy to jednak na klatę racjonalnie, co pomaga. Nie wyeliminuje stresu, ale stawia nas w pozycji jednak sprawców i decydentów, a nie osób, za które ktoś podjął decyzję.
Nawet jeśli emigruje cała rodzina to stres się rozkłada na jej członków- przedszkolak nieznający języka swojej nowej grupy po zajęciach wraca do domu, opowiada, rozmawia, doznaje pociechy w znajomym języku i od znajomej osoby.
Tutaj takich rzeczy nie będzie, siedmiolatek jest literalnie i całkowicie sam.
Pockahontas
Posty: 2897
Rejestracja: 06 wrz 2012 15:13

Re: Adopcja a zgoda dziecka

Post autor: Pockahontas »

bloo, ja pisałam o emigracji, ale chyba zgodnie z twoim rozumieniem problemu ;-). Skoncentrowałam się na kwestii nabywania języka. W sytuacji emigracji, dziecko nie traci kontaktu z językiem ojczystym, posługuje się nim w domu a języka kraju przyjmującego uczy się na bazie znanych kodów językowych, w dodatku z pomocą i pod kierunkiem rodziców. Oczywiście sytuacja emocjonalna także jest nie do porównania.
Kalka58
Posty: 148
Rejestracja: 19 maja 2011 22:15

Re: Adopcja a zgoda dziecka

Post autor: Kalka58 »

Miałam u siebie kilka adopcji zagranicznych dzieci w wieku od roku do lat ośmiu. Dzieci oczywiście z deficytani, uposledzeniami i zaburzeniami. Z mojego doświadczenia i dalszego kontaktu z rodzinami i dziećmi który nadal mam, wynika że język nie jest problemem. Problemy są takie jak przy zwykłej adopcji, tęsknota za rz. Ten problem dotyczy też polskich adopcji.
Pockahontas
Posty: 2897
Rejestracja: 06 wrz 2012 15:13

Re: Adopcja a zgoda dziecka

Post autor: Pockahontas »

Kalka58 pisze: Dzieci oczywiście z deficytani, uposledzeniami i zaburzeniami. Z mojego doświadczenia i dalszego kontaktu z rodzinami i dziećmi który nadal mam, wynika że język nie jest problemem.
Na początek chcę zaznaczyć, że nie neguję twojego doświadczenia i że faktycznie nie zawsze język musi być problemem. Weź jednak pod uwagę, iż trudno byłoby ci mieć pełne informacje o rozwoju dzieci.
Czy to, że język nie jest problemem oznacza, że dziecko opanowało go jak ojczysty, radzi sobie w szkole, nie ma opóźnień, utrudnionych kontaktów społecznych, nasilonej dysleksji, trudności emocjonalnych? Bo to dopiero można by uznać za pełny sukces. Wątpię by tak mogła potoczyć się historia 7-latka przeniesionego nagle do obcej rodziny i obcego kraju. No chyba że byłby a) ponadprzeciętnie inteligentny - z artykułu wiemy, że niekoniecznie, b) bardzo dojrzały i stabilny emocjonalnie - po takich przejściach raczej odpada, c) doskonale rozwiniety społecznie - tego nie wiemy, ale zazwyczaj dzieci "pokiereszowane" uczuciowo także społecznie są do tyłu.

Absolutnie nie jestem przeciwniczką adopcji zagranicznych, jednak dyskusja rozpoczęła się od problemu dziecka w wieku szkolnym i tu mnie boli. Uważam, że powinna to być opcja adresowana do najmniejszych dzieci (ale te zwykle znajdują rodziny w Polsce) lub proces powinno się całkowicie przeorganizować. Być może opcją byłoby zobowiązanie kandydatów na ra do opanowania podstaw języka dziecka, które pragną adoptować, zwłaszcza jeśli jest to dziecko starsze, które wykształciło już podstawy systemu językowego? To mogłoby wiele ułatwić.
Aktualnie cały trud celowości komunikacji przerzuca się na dziecko, które jest przecież słabszym ogniwem systemu i to jego komfort powinien być przede wszystkim brany pod uwagę przy aranżacji kontaktów.
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Adopcja a zgoda dziecka

Post autor: bloo »

Pockahontas pisze:
Pikuś Incognito pisze: Jednak cytat załączony przez Izabelan:
"W przejście z jednego obszaru kulturowego do drugiego dzieci wkładają dużo energii emocjonalnej i wymagają dłuższego okresu uczenia się. Dezorientacja i strata są normalnymi elementami ludzkiego doświadczenia.",
Tyle tylko że dziecko porzucone przez rb lub odebrane im, przechodząc z rz do ra ma na swoim koncie już przynajmniej jedno doświadczenie poważnej dezorientacji i straty, dlatego byłabym niezwykle ostrożna jeśli chodzi o określanie mianem sytuacji rozwojowej przeniesienia 7-latka z dysfunkcjami do obcojęzycznej rodziny. Oczywiście nie polemizuję z tobą ani z Izabelam, ale z autorką tej publikacji.
o to to.
i jeszcze to:
Pockahontas pisze:Aktualnie cały trud celowości komunikacji przerzuca się na dziecko, które jest przecież słabszym ogniwem systemu i to jego komfort powinien być przede wszystkim brany pod uwagę przy aranżacji kontaktów.
Mnie w ogóle zdumiewa jedna rzecz - że do adopcji zagranicznych podchodzi się jednak dość bezrefleksyjnie (piszę o systemie i dzieciach starszych- zaznaczam), podczas kiedy ogólnie dobru dziecka system poświęca dużo uwagi. Mamy naprawdę ostre kryteria adopcyjne, niektóre ośrodki życzą sobie opinii od psychiatry i księdza proboszcza, PITów, opinii pracodawcy i tak dalej. Wszystko w imię dobra dziecka i zmaksymalizowania szans na to, aby dziecko trafiło do stabilnej rodziny i nie doznawało już kolejnych traum/odrzuceń/radykalnych zmian, bo przede wszystkim potrzebuje spokoju, a nie kolejnych zawirowań. I system to rozumie, a nawet aktywnie działa na tę rzecz. I słusznie (choć z opinią od proboszcza wysoce bym polemizowała, ale mniejsza).

Tymczasem okazuje się, że można spokojnie wyrwać siedmioletnie dziecko z jego kręgu kulturowego i zakłócić mu strefę bezpieczeństwa, ale ono przywyknie, gdyż dezorientacja i strata są naturalnym elementem doświadczenia.
Skoro tak, czemu nie zgadzamy się na adopcję przez pary jednopłciowe, konkubinaty, małżeństwa ze stażem niższym niż dwuletni, ludzi przewlekle i nieuleczalnie chorych i tak dalej? Dlaczego nie przyjęliśmy systemu obecnego w USA przez wiele lat: maksymalnie 2 lata pobytu dziecka w jednej rodzinie, aby nie nawiązały się więzi? Jeśli strata i dezorientacja są naturalnym elementem życia to bądźmy konsekwentni.
Chyba, że stoimy jednak na stanowisku, iż strata i dezorientacja powinny być w sytuacji dziecka już raz (lub więcej razy) odrzuconego jednak minimalizowane? Ale skoro tak, to - na Boga- czy dzieci powyżej 7 rż powinny być w ogóle kierowane do adopcji zagranicznej zakładając, że a) nie wymagają opieki stałej i specjalistycznego leczenia, na co szansa za granicą znacząco może wzrosnąć b) nie mają rodzeństwa adoptowanego wraz z nimi (obecność rodzeństwa umożliwia adaptację w innej kulturze i języku, bo jest łącznik i wzajemne wsparcie) c) nie wyraziły na to zgody lub wręcz wyraziły sprzeciw?

moim zdaniem są to ważne pytania. Tkwimy systemowo w akrobatycznym rozkroku pomiędzy odmienianiem dobra dziecka przez wszystkie przypadki i jednoczesnym pomijaniem niewygodnych pytań o dobro dziecka, jeśli nie jest ono zgodne z naszą wizją.
Być może siedmioletnie dziecko nie jest zdolne do wyrażenia świadomej opinii (ok, przyjmijmy), ale jeśli jednak taką opinię posiada, to nawet jeśli uważamy ją za nieracjonalną musimy przynajmniej na płaszczyźnie logicznej uświadamiać sobie, jak wewnętrzny sprzeciw dziecka wpłynie na jego szanse adaptacji w nowym środowisku. Otóż on wpłynie negatywnie, to jasne.
Specjalnie pomijam kwestię "RZ powinna przygotować dziecko, pozytywy, jasno patrzymy w przyszłość i tak dalej"- tu się tak nie zadziało, więc rozmawiamy o sytuacji zastanej, a nie idealnej. Zastana jest taka, ze dziecko nie chce być adoptowane za granicą i co mu, panie, zrobisz? Nic.
Albo więc przyjmujemy, że symboliczna przemoc jest uzasadniona, bo to na dobre dziecku wyjdzie, albo jednak cofamy się o krok i decydujemy się wziąć pod uwagę zdanie dziecka jako podmiotu, przestając traktować je jak przedmiot.
Klimka
Posty: 165
Rejestracja: 04 sty 2014 02:39

Re: Adopcja a zgoda dziecka

Post autor: Klimka »

Pikuś Incognito pisze: Do artykułów tego rodzaju, który przeczytałem w linku zamieszczonym przez bloo zawsze podchodzę z dużym dystansem. Ich zadaniem jest przede wszystkim wzbudzać sensację i podejrzewam, że autor tego tekstu wie o rodzinach zastępczych niewiele więcej, niż dowiedział się od pani Urszuli, czyli mamy zastępczej Michała (który jest aktualnie bohaterem tego wątku).
Ja również do tego typu artykułów podchodzę z wielkim dystansem. Nie uważam, że po przeczytaniu go możemy poznać obiektywną prawdę o sytuacji Michała. Cieszy mnie jednak Wasza dyskusja, gdyż abstrahując od problemu tego konkretnego dziecka pozwoliła mi na przyjrzenie się różnym poglądom i zweryfikowanie własnych.
Odniosę się jednak tylko do wypowiedzi jednej z osób.
Pikuś Incognito pisze: Tym, którzy mnie nie znają (lub zapomnieli) przypomnę, że jestem wraz z żoną rodziną zastępczą w charakterze pogotowia rodzinnego i właśnie „przechodzimy” adopcję zagraniczną. Wprawdzie nasz chłopiec ma tylko dwa latka (a nie 7 jak Michał), to przynajmniej w kwestii procedur adopcji zagranicznej, wiem o czym piszę (pozostałe opinie są tylko moimi subiektywnymi odczuciami).

Autor artykułu starał się wzbudzić emocje w czytelniku i szokować absurdami przepisów, brakiem kompetencji urzędników i tak dalej.
Główne myśli to:
1. Zdanie rodziny zastępczej nie ma żadnego znaczenia, o wszystkim decydują urzędnicy (być może według własnego „widzimisię” albo w oparciu o irracjonalne przepisy). Więzi z dzieckiem nie mają znaczenia – jest decyzja, trzeba ją wykonać.
2. Dziecko nie ma prawa głosu. Jego przywiązanie do dotychczasowych rodziców zastępczych jest ignorowane.
(...)

Osobiście staram się chłodno podchodzić do tego rodzaju rewelacji.

Jeżeli chodzi o pierwsze zagadnienie, to rodzina zastępcza ma bardzo dużo do powiedzenia.

(...)

Jeżeli chodzi o sprawę ignorowania zdania dziecka, to też trochę sceptycznie podchodzę do tego tematu (w tym konkretnym przypadku Michała). Owszem, dziecko w sposób jednoznaczny potrafi wyrazić swoją wolę (zwłaszcza dziecko siedmioletnie). Trzeba brać pod uwagę jego zdanie, jednak najpierw trzeba mu pozwolić, aby wykształciło sobie w tym względzie swoją opinię.

(...)

W wielu przypadkach, mimo że dziecko zostaje skierowane do ośrodka adopcyjnego, nadal pozostaje w rodzinie zastępczej (nie zostaje zakwalifikowane do adopcji). Decyzji takiej nie podejmuje jedna osoba, zwłaszcza gdy istnieje sprzeciw rodziny zastępczej.
A poza tym od każdej decyzji można się odwołać (w końcu pani Urszula jest opiekunem prawnym chłopca).
Pikuś Incognito - zazdroszczę Ci dobrej współpracy z instytucjami zaangażowanymi w proces adopcyjny.
Jednocześnie - przyznam się, że irytuje mnie, iż to, co obserwujesz "na swoim podwórku" uparcie prezentujesz jako normę w całej Polsce.
W wielu wątkach poruszanych na forum jest mowa o tym, że sądy, OA, PCPR-y i inne instytucje współpracujące z rodzinami zast. stosują swoje własne zasady i procedury. To, co w jednym powiecie jest normą, w innym może być ewenementem.
Gdy z wielką pewnością siebie piszesz, iż znasz procedury obowiązujące przy adopcji zagranicznej, gdy jesteś święcie przekonany, że opinia RZ jest brana pod uwagę w procesie adopcyjnym dziecka, to odczuwam na przemian irytację i rozbawienie (z dominacją tej pierwszej). Tak naprawdę wiesz tylko tyle, ile widzisz "u siebie", choć wydaje Ci się oczywiste, że skoro tak to wygląda u Was, to gdzie indziej też...
Ja znam dwa przypadki adopcji do Włoch - podkreślam, że są to przypadki nie tylko z różnych powiatów, ale też innych województw.
Jeden - dziecko 10-miesięczne. Przyjeżdżają ludzie z Włoch, rodzice zastępczy nastawieni są pozytywnie. Pierwszy dzień Włosi spędzają z dzieckiem w obecności rodziców zastępczych. Drugiego dnia zabierają dziecko na spacer, ale ich "sam na sam" z maluchem nie do końca się udaje, o czym sami mówią otwarcie po powrocie i do końca tego dnia wolą już spędzać czas z dzieckiem w obecności rodziców zast. Planują, że gdy przyjadą kolejny raz, to będą musieli znów 2-3 dni spędzić z dzieckiem i rodzicami zast. i dopiero gdy zobaczą, że maluch naprawdę się oswoił, to zabiorą go ze sobą do hotelu. Niestety, gdy przyjeżdżają po raz kolejny, atmosfera z niewiadomych powodów jest zupełnie inna. Wchodzą w obecności pani z OA do domu i owa pani każe mamie zastępczej spakować tylko najpotrzebniejsze rzeczy dziecka, bo Włosi zabierają go z sobą do hotelu. Matka zastępcza jest w szoku, próbuje oponować, ale pani z OA robi jej wodę z mózgu, obiecuje, że Włosi będą z nią w ciągłym kontakcie, mieszkają niedaleko, gdyby coś się działo to przyjadą z dzieckiem... Włosi wychodzą z przerażonym dzieckiem i ani raz z matką zast. nie kontaktują się, nie dają jej nawet możliwości pożegnania się z dzieckiem. OA uspokaja matkę zast., że wszystko jest super i dlatego nie ma potrzeby, by widziała się jeszcze z dzieckiem. Matka zast. mogła jedynie popłakać sobie w poduszkę, co zresztą robiła przez wiele dni...
Jesteś w szoku, że RZ zgodziła się na to? Ja też. Bardziej jednak jestem w szoku, że pracownica OA mogła zrobić coś takiego. A najbardziej jestem w szoku, że owa pracownica oraz Włosi mogli zrobić to dziecku.
Drugi przypadek - RZ, która oddała do adopcji wiele dzieci i były one do tego świetnie przygotowane. Jednak w przypadku dziecka 11-letniego, które przebywało u nich bardzo długo (bo sąd długo dawał szansę rodzicom i nie regulował sytuacji prawnej) owa RZ nie chciała zgodzić się na adopcję, gdyż dziecko nie wyobrażało sobie bycia w innej rodzinie niż jego RZ. Pomimo sprzeciwu RZ oraz samego dziecka zostało ono adoptowane do Włoch. I znów rodzice zast. mogli sobie tylko popłakać.
Więc... choć jestem przekonana, że artykuł o Michale jest nierzetelny, to jednocześnie wiem, że zaprezentowany tam scenariusz jest niestety w Polsce możliwy :(
A, jeszcze jedno. Piszesz Pikuś Incognito, że dzieci najpierw trafiają do adopcji krajowej, dopiero potem do zagranicznej. Teoretycznie tak. Znam jednak przypadki dzieci, które bardzo szybko zostały skierowane do adopcji zagranicznej, pomimo sprzeciwu RZ deklarujących, iż są w stanie znaleźć dziecku rodziców w kraju.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Rodzicielstwo zastępcze”