RZ mogą liczyć na wsparcie (kropka). Ono jest różne, ale jest.Mimo wszystko, uważam że rodzice zastępczy mogą liczyć na dużo większe wsparcie instytucjonalne niż adopcyjni.
RA nie mogą liczyć na żadne wsparcie. To, co dzieje się po uprawomocnieniu się orzeczenia o przysposobieniu to "wewnętrzna sprawa rodziny".
RZ mogą domagać się pomocy od jednostki prowadzącej, w teorii przynajmniej maja dostęp do psychologów i pedagogów, którzy powinni im pomóc w problemach dzieci (traumy, opóźnienia).
RZ otrzymuje wsparcie finansowe, aktualnie 500+ należy się na każde dziecko w RZ.
RA może liczyć wyłączenie na siebie. Jeśli dziecko ma za sobą traumy, jest opóźnione rozwojowo, potrzebuje kosztownej rehabilitacji i/lub terapii, nawet jeśli sprawa wynikła w wyniku niedoinformowania RA o problemach dziecka (wiele takich przypadków jest), pies z kulawą nogą nie pomoże, nie wesprze.
O pieniądzach w ogóle nie ma mowy, bo nie należą się żadne (jeśli jest jedno dziecko 500+ nie ma, bo RA są najczęściej osobami dość dobrze zarabiającymi, w przeciwnym przypadku nie byłoby orzeczonej adopcji).
W tym kontekście, jeśli jest dziecko z obciążeniami, nie dziwię się, że ludzie wolą być, przynajmniej na początku, RZ. Bo to jest w interesie dziecka po prostu.
Zgadzam się z Tobą, Izabelam. Uważam, że RZ nie są od opieki nad RB tylko nad ich dziećmi. RB są DOROŚLI. I podejmują decyzje. Tak, prawda, te decyzje są często uwarunkowane sytuacją życiową, środowiskiem pochodzenia, nałogami.Poznałam kuratorów sądowych, asystentów rodzin, pracowników socjalnych, którzy nie szkodzą "dobrą radą". Cierpliwie czekaja i pokazuja konsekwencje. To RB musi chciec najpierw. Takie "informacje,zwierzenia, o których nikt nie wie" daja moc. Ale to nie my mamy się wzmacniać dzięki RB. To oni maja byc silni, żeby zająć się swoim dzieckiem. "Dobre rady" uzależniają.Po za tym wieje hipokryzją , gdy z jednej strony wspieramy , wysłuchujemy tajemnic, z drugiej piszemy sprawozdania do sądu.
Jedną z zasad asystentów rodzin jest: nigdy nie wykorzystać informacji zdobytych od RB przeciwko nim. Gdy ja usłyszę od RB,że nie chodzi na terapie uzależnień od momentu, gdy wypisali mu zaświadczenie o uczestnictwie, bo sam poradzi sobie z nałogiem, od razu zgłaszam to do sądu. Znamy przecież konsekwencje dla dzieci takiego powrotu. Asystent nie może ujawnić w sądzie tak zdobytej informacji. Trudna praca. Ale RB wie,że może mu powiedzieć wszystko i sam , na własnych błedach poznać konsekwencje swojego postępowania. Jedyna droga,żeby się czegoś nauczyć.
Ale miałam (nie)szczęście przekonać się jak bardzo ludzie przyzwyczajają się do swojego statusu "jestem biednym, pokrzywdzonym przez los człowiekiem, to nie moja wina, że mi w życiu nie wyszło", jak potrafią z tego robić alibi dla swojego lenistwa i jak potrafią manipulować innymi.
Mogę współczuć tym ludziom, że mieli w życiu ciężko. Tylko co z tego?
Też miałam i sobie radzę. Kilka innych, znanych mi osób, również miało ciężko. I sobie radzą.
Człowiek dorosły jeśli CHCE, to sobie poradzi. Pójdzie na odwyk, będzie karnie chodzić na terapię. Jeśli tego nie robi, to dlatego, że NIE CHCE.
Jeśli chce, znajdzie pracę. Choćby na budowie, przy sprzątaniu, cokolwiek.
A jeśli ktoś ma ciągle "pod górkę" to trudno. Życie jest brutalne.
RZ ma dbać o dzieci. Zbyt często dochodzi do konfliktu interesów. Nie można być pełnym zrozumienia i współczucia dla RB i jednocześnie pomóc dziecku.
Dorosły ma się wziąć do roboty i ogarnąć, dla dobra swojego dziecka i własnego (w tej kolejności). A jeśli nie potrafi, trzeba zabezpieczyć dziecko. Bo dziecko, w przeciwieństwie do jego rodziców, nie może samo decydować i jest całkowicie zależne od dorosłych.