Strona 7 z 10

Re: Rodzina zastępcza jako próba "obejścia" adopcji - czy wa

: 08 sie 2016 10:50
autor: Miniula
Mimo wszystko, uważam że rodzice zastępczy mogą liczyć na dużo większe wsparcie instytucjonalne niż adopcyjni.
RZ mogą liczyć na wsparcie (kropka). Ono jest różne, ale jest.
RA nie mogą liczyć na żadne wsparcie. To, co dzieje się po uprawomocnieniu się orzeczenia o przysposobieniu to "wewnętrzna sprawa rodziny".
RZ mogą domagać się pomocy od jednostki prowadzącej, w teorii przynajmniej maja dostęp do psychologów i pedagogów, którzy powinni im pomóc w problemach dzieci (traumy, opóźnienia).
RZ otrzymuje wsparcie finansowe, aktualnie 500+ należy się na każde dziecko w RZ.
RA może liczyć wyłączenie na siebie. Jeśli dziecko ma za sobą traumy, jest opóźnione rozwojowo, potrzebuje kosztownej rehabilitacji i/lub terapii, nawet jeśli sprawa wynikła w wyniku niedoinformowania RA o problemach dziecka (wiele takich przypadków jest), pies z kulawą nogą nie pomoże, nie wesprze.
O pieniądzach w ogóle nie ma mowy, bo nie należą się żadne (jeśli jest jedno dziecko 500+ nie ma, bo RA są najczęściej osobami dość dobrze zarabiającymi, w przeciwnym przypadku nie byłoby orzeczonej adopcji).

W tym kontekście, jeśli jest dziecko z obciążeniami, nie dziwię się, że ludzie wolą być, przynajmniej na początku, RZ. Bo to jest w interesie dziecka po prostu.
Poznałam kuratorów sądowych, asystentów rodzin, pracowników socjalnych, którzy nie szkodzą "dobrą radą". Cierpliwie czekaja i pokazuja konsekwencje. To RB musi chciec najpierw. Takie "informacje,zwierzenia, o których nikt nie wie" daja moc. Ale to nie my mamy się wzmacniać dzięki RB. To oni maja byc silni, żeby zająć się swoim dzieckiem. "Dobre rady" uzależniają.Po za tym wieje hipokryzją , gdy z jednej strony wspieramy , wysłuchujemy tajemnic, z drugiej piszemy sprawozdania do sądu.
Jedną z zasad asystentów rodzin jest: nigdy nie wykorzystać informacji zdobytych od RB przeciwko nim. Gdy ja usłyszę od RB,że nie chodzi na terapie uzależnień od momentu, gdy wypisali mu zaświadczenie o uczestnictwie, bo sam poradzi sobie z nałogiem, od razu zgłaszam to do sądu. Znamy przecież konsekwencje dla dzieci takiego powrotu. Asystent nie może ujawnić w sądzie tak zdobytej informacji. Trudna praca. Ale RB wie,że może mu powiedzieć wszystko i sam , na własnych błedach poznać konsekwencje swojego postępowania. Jedyna droga,żeby się czegoś nauczyć.
Zgadzam się z Tobą, Izabelam. Uważam, że RZ nie są od opieki nad RB tylko nad ich dziećmi. RB są DOROŚLI. I podejmują decyzje. Tak, prawda, te decyzje są często uwarunkowane sytuacją życiową, środowiskiem pochodzenia, nałogami.
Ale miałam (nie)szczęście przekonać się jak bardzo ludzie przyzwyczajają się do swojego statusu "jestem biednym, pokrzywdzonym przez los człowiekiem, to nie moja wina, że mi w życiu nie wyszło", jak potrafią z tego robić alibi dla swojego lenistwa i jak potrafią manipulować innymi.
Mogę współczuć tym ludziom, że mieli w życiu ciężko. Tylko co z tego?
Też miałam i sobie radzę. Kilka innych, znanych mi osób, również miało ciężko. I sobie radzą.
Człowiek dorosły jeśli CHCE, to sobie poradzi. Pójdzie na odwyk, będzie karnie chodzić na terapię. Jeśli tego nie robi, to dlatego, że NIE CHCE.
Jeśli chce, znajdzie pracę. Choćby na budowie, przy sprzątaniu, cokolwiek.
A jeśli ktoś ma ciągle "pod górkę" to trudno. Życie jest brutalne.
RZ ma dbać o dzieci. Zbyt często dochodzi do konfliktu interesów. Nie można być pełnym zrozumienia i współczucia dla RB i jednocześnie pomóc dziecku.
Dorosły ma się wziąć do roboty i ogarnąć, dla dobra swojego dziecka i własnego (w tej kolejności). A jeśli nie potrafi, trzeba zabezpieczyć dziecko. Bo dziecko, w przeciwieństwie do jego rodziców, nie może samo decydować i jest całkowicie zależne od dorosłych.

Re: Rodzina zastępcza jako próba "obejścia" adopcji - czy wa

: 08 sie 2016 11:59
autor: bloo
Miniula, bardzo dobrze opisałaś różnicę między RZ i RA w zakresie wsparcia zewnętrznego.
Ale z tym nie mogę się zgodzić:


Miniula pisze: Człowiek dorosły jeśli CHCE, to sobie poradzi. Pójdzie na odwyk, będzie karnie chodzić na terapię. Jeśli tego nie robi, to dlatego, że NIE CHCE.
Jeśli chce, znajdzie pracę. Choćby na budowie, przy sprzątaniu, cokolwiek.
A jeśli ktoś ma ciągle "pod górkę" to trudno. Życie jest brutalne.
nie, jeśli ludziom nie udaje się życie, które nazwalibyśmy w pewnym uproszczeniu życiem "normalnym" to nie dlatego, ze nie chcą. Na to, co nazwałaś brakiem chęci składa się szereg rzeczy i nie każda zależy od nas.
Brak prawidłowych wzorców nie zależy od nas, brak kapitału społecznego nie zależy od nas, uwikłania rodzinne nie zależą od nas, zdrowie i rynek pracy też nie. Jestem przeciwna propagandzie sukcesu, bo ona niczego nie wnosi poza dalszą polaryzacją na "udało mi się, więc zawdzięczam to sobie" i "nie udało mi się, bo jestem beznadziejna" (w uproszczeniu).
To nie jest usprawiedliwianie kogokolwiek, ponieważ dalsza część jest prawdziwa:

Miniula pisze:RZ ma dbać o dzieci. Zbyt często dochodzi do konfliktu interesów. Nie można być pełnym zrozumienia i współczucia dla RB i jednocześnie pomóc dziecku.
Dorosły ma się wziąć do roboty i ogarnąć, dla dobra swojego dziecka i własnego (w tej kolejności). A jeśli nie potrafi, trzeba zabezpieczyć dziecko. Bo dziecko, w przeciwieństwie do jego rodziców, nie może samo decydować i jest całkowicie zależne od dorosłych
tak, do tego się rzecz sprowadza. Możemy być pełni empatii, nastawieni prospołecznie, rozumiejący niuanse polityki socjalnej i uwarunkowań kulturowych, ale finalnie system został stworzony z myślą o dziecku, więc nawet jeśli serce krwawi na widok niepozbieranej MB i jej trudnej przeszłości, to azymut jest nakierowany na dobro dziecka, a przynajmniej tak powinno być.

Spędziłam ostatni tydzień z wychowankami domu dziecka. Nie było to planowane, tak wyszło. Już nie wspomnę o tym, że o domu dziecka wiedziałam od kadry kolonijnej 15 minut po poznaniu dzieciaków i stanowiło to informację publiczną, co jest przegięciem na każdym możliwym froncie, ale to pominę, mogę jedynie zgrzytnąć zębami.
Clue jest na przykład takie, że dzieciaki szły do takich zawodówek, jakie były w okolicy, bo nikt ich nie miał zamiaru wozić do wybranych przez nie szkół. Kwestia liceum czy technikum była w ogóle poza dyskusją. Stąd całkiem kumata 16latka uczyła się na sprzedawczynię, czego szczerze nienawidziła, ponieważ marzyła o byciu mechaniczką samochodową i była w tym mocno zanurzona (wiedza na poziomie zaawansowanym, rzekłabym).
Tyle w temacie "jak się chce to można".
Clue jest też takie, że kiedy pierwszej nocy jeden kolesław skoczył z balkonu i skręcił kostkę, wychowawczyni z DD odparła telefonicznie, że guzik ją to obchodzi - ma siedzieć na du.pie i czekać na koniec kolonii, bo cała kadra DD ma teraz urlop i nikt nie będzie po smarkacza przyjeżdżał.
Clue jest również takie, że ośrodek kolonijny był - przysięgam - niewiarygodnym reliktem postPRLowskim z poziomem brudu, którego nie pamiętam nawet z własnego kolonijnego dzieciństwa, a jako dziecko byłam na ośmiu koloniach, więc sporo widziałam. Regułą były kłotnie o kotlety, których nie starczało, brak dokładek, zepsute jedzenie, zimna woda w kranie, syf w pokojach przechodzący ludzkie pojęcie.
Ale był to tani ośrodek, więc idealnie się nadawał na wakacje dla dzieciaków z DD, o które nikt się przecież nie upomni, bo wszyscy mają je gdzieś. I to nie była pierwsza kolonia z DD organizowana właśnie tam.
Clue polegało też na tym, że jeden z bardzo intelektualnie sprawnych 14latków z widowiskowymi zaburzeniami koncentracji (powiedziałabym, że ADHD jak ta lala, ale nie jestem diagnostką) nigdy się nawet nie otarł o diagnozę, o lekach i terapii nie mówiąc, bo co to kogo obchodzi? Po prostu dostawał kary i łaził po ścianach. Jemu akurat wybrano zawodówkę stolarską, choć chłopak gra w dwóch klubach piłkarskich i chciałby iść do liceum. Nie ma opcji.
Zabawne, że już w drugiej rozmowie przekazał mi, że jest debilem i w ogóle nie czyta książek - przeczytał cały cykl Baśnioboru, Harry'ego Pottera, Igrzyska śmierci, serię Felixa, Neta i Niki, Władcę pierścieni plus trylogię. Powiedziałabym, ze jak na "nieczytającego książek debila" jest to całkiem imponujący czytelniczy zbiór, a przecież nie rozmawialiśmy o wszystkich jego lekturach, a jedynie o tych, o które zahaczyłam.
Ciekawe więc, skąd jego przekonanie, że jest debilem?

Te dzieciaki za chwilę będą mieć własne dzieci i z dużym prawdopodobieństwem część z ich potomstwa trafi do pieczy instytucjonalnej. Wy to wiecie, ja to wiem, system to wie, choć wszyscy byśmy woleli, aby schemat był inny.
Ale kiedy tak się stanie to przyczyną nie będzie lenistwo tych dzieci, nawet jeśli nie każde z nich mieści się w górnej granicy normy intelektualnej czy nawet w średniej.
Wiec nie neutralizujmy kapitału kulturowego i zaniedbań ich własnych rodzin, w tym zaniedbań systemu pieczy instytucjonalnej, bo takie kwestie jak wolność wyboru i autonomia jednostki - nie mówiąc o zwyczajnej trosce, zainteresowaniu, poczuciu że komuś na nas autentycznie zależy - są w ogóle poza zasięgiem tych dzieciaków. Tak prosta rzecz, jak wiara w siebie i porządna samoocena to nie są kwestie, których da się nauczyć kogoś w teorii. Aby to mieć trzeba być w tym wychowanym. Trzeba poczuć, że zawodówka dla przyszłych mechaników samochodowych kogokolwiek obchodzi, że my kogoś obchodzimy.
Tak się nie dzieje, więc jakim cudem te dzieci mają w przyszłości zaufać wizji etatowej pracy i własnej zdolności do podjęcia takiej pracy, skoro bombarduje się je komunikatami, że w zasadzie do niczego się nie nadają?
Do przemyślenia.

Re: Rodzina zastępcza jako próba "obejścia" adopcji - czy wa

: 08 sie 2016 13:03
autor: Miniula
Bloo, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji są dzieci z DD - mam jeden dosłownie 500 m od mojego domu, dzieciaki przychodzą czasem z jedną z wychowawczyń w odwiedziny do mojego konia ;-)
Kilka lat temu współpracowałam też ze szkołą specjalną, w której były dzieci z DD i poznałam kilkoro z normie intelektualnej, z problemami emocjonalnymi, które umieszczono właśnie w szkole specjalnej, w jednej klasie z dzieciakami z ZD, z ze znacznym upośledzeniem umysłowym, itd., co mnie się w głowie nie mieściło i nadal się nie mieści.
Tylko jeśli człowiek dostaje pomoc w postaci odwyku, skierowania na terapię, itd. a nie korzysta, no sorry...

Jeśli ktoś jest przewlekle chory, dostaje rentę. Owszem, grosze, sama je kiedyś dostawałam, wiem jak jest ciężko. Ale jest COŚ.
Jest też pomoc opieki społecznej, niewielka, ale jest. Jak się poskłada razem te wszystkie kwoty, można przeżyć. Pod warunkiem, że nie wydaje się pieniędzy na alkohol i papierosy zamiast na chleb i mleko.
Na temat obierania dzieci "z biedy" już dyskusja kiedyś była i chyba wszyscy mają świadomość, że to bzdura w 99,99% przypadków.
Na pewno w systemie jest masa błędów. Brakuje asystentów rodziny, brakuje ogólnie motywacji ludzi do pracy (i zawodowej, i nad sobą).
Ale ogromnie dużo złego robi utrzymywanie ludzi w przekonaniu, że są właśnie biedni i pokrzywdzeni i coś im się w związku z tym należy.
Nie chodzi i propagandę sukcesu, ale o to, by ludziom pokazywać, że można coś ze swoim życiem zrobić, że owszem, nie mając warunków nie zostanę renomowanym lekarzem czy adwokatem, nie znajdę się w kadrze olimpijskiej, itd. Ale to nie znaczy, że mam usiąść na 4 literach, chlać, palić papierosy i płakać jakie życie jest niesprawiedliwe.
Zbyt wielu ludzi z takim podejściem poznałam.
Człowiek to szalenie wygodnickie stworzenie i bardzo szybko uczy się znajdować alibi dla lenistwa.
Kwestia moim zdaniem złożona, zakorzeniona w naszym systemie społeczno-kulturowym - brak etosu pracy. Niestety.

Re: Rodzina zastępcza jako próba "obejścia" adopcji - czy wa

: 08 sie 2016 13:50
autor: bloo
Miniula pisze: Na temat obierania dzieci "z biedy" już dyskusja kiedyś była i chyba wszyscy mają świadomość, że to bzdura w 99,99% przypadków.
to jest jasne i dobrze, że jest choć jedno miejsce w Internecie, gdzie jest to jasne. Osobiście rzygam już od propagandy "ten okropny system krzywdzi rodziny, których jedyną winą jest bieda". Zresztą najczęściej to jest polityczna propaganda albo ideologiczna - z reguły podtrzymywana przez ludzi niemających styczności z tematem. Prawdą jest też, ze system w zakresie wsparcia (konstruktywnego) kuleje. Funny fact - sprawdzając sytuację tych konkretnych dzieciaków z "mojego" DD natrafiłam w sieci na artykuły o ZRZ w ich okolicy, w której najpierw zmarł sześciomiesięczniak z powodu śmierci łóżeczkowej, a rok później półtoraroczna dziewczynka, również śmierć łóżeczkowa. Sądziłam, że po Pucku tego rodzaju koincydencje powinny dawać jednak do myślenia, bo dwa przypadkowe zgony w odstępstwie roku zasługują na co najmniej wnikliwą analizę, ale koordynatorka pieczy ucięła temat zdaniem "do rodziny nigdy nie mieliśmy zastrzeżeń".
No to zaje.biście, od razu widać, że lokalny system wykonuje swoją robotę doskonale :roll:
Puck się nie wziął z kosmosu i winien nie był system, tylko konkretni ludzie - ile jest sytuacji, w których kurator odhacza wizyty bez ich odbycia? Ile jest tu zlewania i zwykłych błędów ludzkich?
Długi temat, wiadomo.
Miniula pisze:Ale ogromnie dużo złego robi utrzymywanie ludzi w przekonaniu, że są właśnie biedni i pokrzywdzeni i coś im się w związku z tym należy.
Nie chodzi i propagandę sukcesu, ale o to, by ludziom pokazywać, że można coś ze swoim życiem zrobić, że owszem, nie mając warunków nie zostanę renomowanym lekarzem czy adwokatem, nie znajdę się w kadrze olimpijskiej, itd. Ale to nie znaczy, że mam usiąść na 4 literach, chlać, palić papierosy i płakać jakie życie jest niesprawiedliwe.
(...)
Kwestia moim zdaniem złożona, zakorzeniona w naszym systemie społeczno-kulturowym - brak etosu pracy. Niestety.
Masz rację, ale ja pisałam o czymś innym. O tym, że nie mamy równych szans, ale też o tym, że wyprowadzenie na prostą człowieka, którego bezradność życiowa ma swoje korzenie bardzo głęboko, właśnie w tzw. kapitale społecznym, jest zadaniem nadludzkim. Bo to nie jest już kwestia świadomej woli i chęci, a wieloletnich mechanizmów wrytych w funkcjonowanie człowieka.
Niedawno brałam udział w bardzo ostrej dyskusji nt. nowelizacji ustawy o pieczy, którą teraz zrobił PiS. Nie wydłużając sprawy - poszło m.in. o to, że jeden ze śląskich DD połączono z domem dla nieletnich matek i moja adwersarka nie mogła zrozumieć, dlaczego mi to przeszkadza i czemu bronię tej nowelizacji (uważam, ze nowela jest wyjątkowo niegłupia - m.in. nakazuje rozdzielić placówki wychowawczo-opiekuńcze od każdej innej placówki, w tym szkół, DPSów, izb wytrzeźwień, również domów dla samotnych matek)?
Czy domy dla nieletnich matek nie są potrzebne? Są
No to o co chodzi?
Chodzi otóż o to, że celem pieczy (każdej) jest wychowywanie dziecka do samodzielności, a nie do dalszego polegania na systemie. System jest po to, aby wesprzeć, kiedy się noga powinie. Jeśli mamy dziewczynkę w DD i potem zachodzi w ciążę i umieścimy ją w obiekcie o nazwie "dom dla nieletniej matki z DD" to ona nadal jest w instytucjonalnej pieczy. Ma wspólną kuchnię i łazienkę, ma wychowawców i nie zmienia się nic w tym sensie, że ona nadal nie jest wdrażana do życia, w którym trzeba samodzielnie iść na pocztę, zrobić zakupy, ugotować obiad, wyparzyć butelkę i wstać w nocy do dziecka.
To jest przedłużanie niesamodzielności i fikcji pod tytułem "moje życie nie należy do mnie, ktoś się mną zajmie i zarządzi".
Rozwiązaniem są mieszkania ochronne, gdzie masz własne cztery kąty, gdzie masz okresową kontrolę pracownika społecznego, ale dzieckiem zajmujesz się sama, mieszkaniem zajmujesz się sama i stopniowo usuwamy klosz ochronny, żeby cię doprowadzić do stanięcia na własnych nogach.

Nam się często wydaje, że chcieć to móc, ale myśmy testowali ten mechanizm od pierwszego sięgnięcia po zabawkę, kiedy rodzic nam mówił "dasz radę sama", poprzez szkołę podstawową, aż do pierwszych niepowodzeń zawodowych. Dla ludzi wypuszczonych z placówek odkryciem bywa samodzielne zorganizowanie wigilii i zajęcie się swoim dzieckiem, bo oni mogą czerpać jedynie z teorii, nie z praktyki. W tym sensie mówię, że bezradność nie jest ich winą - jest nauczona z latami polegania na opiece instytucjonalnej, gdzie nie masz etosu pracy, bo w nim nie żyjesz, on jest za szklaną szybą.
Czego się wiec po nich spodziewamy?
Jestem całym sercem za państwem prosocjalnym i za pomocą, ale ta pomoc musi służyć usamodzielnieniu, a nie dalszemu uzależnianiu ludzi od pomocy.
To, że ludziom się nie udaje nie jest ich winą, a winą tego, że taki właśnie system stworzyliśmy i umieściliśmy w nim przyszłych dorosłych.

Re: Rodzina zastępcza jako próba "obejścia" adopcji - czy wa

: 08 sie 2016 14:09
autor: Pockahontas
bloo pisze: nowelizacji ustawy o pieczy, którą teraz zrobił PiS.
Mogę prosić o link lub informacje na czym m polegać ta nowelizacja dokładnie?

Re: Rodzina zastępcza jako próba "obejścia" adopcji - czy wa

: 08 sie 2016 14:38
autor: Miniula
W tym sensie mówię, że bezradność nie jest ich winą - jest nauczona z latami polegania na opiece instytucjonalnej, gdzie nie masz etosu pracy, bo w nim nie żyjesz, on jest za szklaną szybą.
Z tym się zgadzam.
Jestem całym sercem za państwem prosocjalnym i za pomocą, ale ta pomoc musi służyć usamodzielnieniu, a nie dalszemu uzależnianiu ludzi od pomocy.
Amen. Dać wędkę, nie rybę. Może kiedyś doczekamy :)

Re: Rodzina zastępcza jako próba "obejścia" adopcji - czy wa

: 08 sie 2016 15:26
autor: bloo
Pockahontas pisze:
bloo pisze: nowelizacji ustawy o pieczy, którą teraz zrobił PiS.
Mogę prosić o link lub informacje na czym m polegać ta nowelizacja dokładnie?
tu link do noweli:
http://orka.sejm.gov.pl/opinie8.nsf/naz ... /679_u.pdf

tu tekst o tym, jak nowelizację zrozumieli posłowie PO:
http://marzenaokladrewnowicz.natemat.pl ... g.comments

tu moj krytyczny tekst o sprawie:

http://lemingarnia.blogspot.com/2016/07 ... ekcie.html

Re: Rodzina zastępcza jako próba "obejścia" adopcji - czy wa

: 08 sie 2016 16:43
autor: izabelam
Brak prawidłowych wzorców nie zależy od nas, brak kapitału społecznego nie zależy od nas, uwikłania rodzinne nie zależą od nas, zdrowie i rynek pracy też nie. Jestem przeciwna propagandzie sukcesu, bo ona niczego nie wnosi poza dalszą polaryzacją na "udało mi się, więc zawdzięczam to sobie" i "nie udało mi się, bo jestem beznadziejna" (w uproszczeniu).
Niestety mało osób tak myśli, a szkoda. Widzę,że nie tylko ja odbiegłam od tematu.

Miniula, według twojej teorii, każda rodzina, która ma dziecko powinna otrzymać tysiąc złotych i 500+.tzw państwo prosocjalne, jak ładnie to nazwała Bloo. Wydaje mi się,że takie równe rozdawanie już kiedyś było i upadło.

Ale wróćmy na ziemię. Teraz tak nie jest. RZ opiekuje się nie swoim dzieckiem, bo ono ma swoją rodzinę. RB płacą państwu za pobyt ich dziecka w RZ. RZ , jeszcze raz podkreślę , wykonuje pracę opiekuńczą nad dzieckiem do momentu wyjścia RB z kryzysu. Jak to się nie stanie, pomaga się mu usamodzielnić. Ale to nie "nasze dzieci" ( sama często tak o nich mówię).Nie mamy wpływu na RB, na decyzje sędziów, na wszystko co dzieje sie wokół dziecka umieszczonego w systemie. Jakkolwiek niektórym RZ wydaje się , że ma na to wpływ. Niestety w ten sposób dochodzi do wypalenia zawodowego. To tak jakby żądać od nauczycieli , żeby sami kupowali dzieciom przybory szkolne i je karmili.
RA , natomiast jest rodziną z całą władzą rodzicielską. Nikt dziecka nie zabierze, nikt nie ma prawa wymagać od RA spotkań z RB. RA o wszystkim decyduje , co dotyczy ich dzieci. Tak mówi prawo i serca RA ( jak tutaj na forum pięknie o tym niektórzy piszą). A do utrzymania swojego dziecka ani w szczęściu, ani w chorobie nikt pieniędzy od państwa nie dostanie.

Natomiast jeśli chodzi o dostęp do terapeutów i wsparcia. Cóż, chyba niektórych czeka ogromne rozczarowanie. Jestem RA i RZ. Dostep do tych usług w obu przypadkach mam identyczny. Sama znajduję sobie pomoc i jej wymagam, gdzie powinnam jej dostać.

Moim zdaniem, jedyna różnica ( chociaz bardzo istotna) pomiędzy DD, a RZ polega na tym, że RZ-uczy życia w rodzinie i tę rodzine użycza ( poświęca) praktycznie, a DD- uczy życia w instytucji , a o życiu w rodzinie mówi teoretycznie.
Bloo , współczuję ci takiego obrazka DD, o którym napisałaś. Ja również całkiem niedawno spędziłam trochę czasu w DD i odniosłam całkiem inne wrażenie. Dzieciaki były w fajnych relacjach z opiekunami, szkoły dobierano do możliwości intelektualnych , a nie terytorialnych. Dobrze sie tam czułam. Dlatego nie chciałabym,żeby na forum publicznym przedstawiać tylko patologiczny obraz DD. Bo to , jak już wcześniej wspominaliśmy , zwykły czynnik ludzki. Żeby była jasność, nie jestem zwolennikiem DD.
Wiec nie neutralizujmy kapitału kulturowego i zaniedbań ich własnych rodzin, w tym zaniedbań systemu pieczy instytucjonalnej, bo takie kwestie jak wolność wyboru i autonomia jednostki - nie mówiąc o zwyczajnej trosce, zainteresowaniu, poczuciu że komuś na nas autentycznie zależy - są w ogóle poza zasięgiem tych dzieciaków. Tak prosta rzecz, jak wiara w siebie i porządna samoocena to nie są kwestie, których da się nauczyć kogoś w teorii. Aby to mieć trzeba być w tym wychowanym
Dlatego między innymi zostałam RA i RZ.

Mała mi80, niestety nie mogę spełnić twojego życzenia, bo RZ to nie "rodzicielstwo na próbę". Jeżeli chcesz być RA dla tego dziecka, nie możesz być RZ. Bo to zupełnie inne role do spełnienia. Tego nie da się połączyć, ze stratą dla kogoś. Oczywiście to tylko moje zdanie. Uwierz mi , że dziecko od razu wyczuje że nie jesteś "na zawsze", a "na próbę". Nie chce nikogo obrażać, proszę tylko o przemyślenie.

Re: Rodzina zastępcza jako próba "obejścia" adopcji - czy wa

: 08 sie 2016 17:57
autor: Miniula
Miniula, według twojej teorii, każda rodzina, która ma dziecko powinna otrzymać tysiąc złotych i 500+.tzw państwo prosocjalne, jak ładnie to nazwała Bloo. Wydaje mi się,że takie równe rozdawanie już kiedyś było i upadło.
Nieprawda. Nigdzie nie napisałam, że każda rodzina powinna dostawać .
Napisałam bardzo wyraźnie, że te pieniądze pomagają RZ w zabezpieczeniu potrzeb dzieci wraz z zapleczem instytucjonalnym, zaś RA są pozbawieni wszelkiej pomocy, zarówno instytucjonalnej, jak i najczęściej finansowej mając jedno dziecko.
To proste stwierdzenie faktu, nie żadna teoria.
Mając dziecko z takimi samymi obciążeniami RZ jest w znacznie lepszej sytuacji i może dużo efektywniej zabezpieczyć potrzeby dziecka.
Koniec, nic więcej, żadnych nawoływań do rozdawnictwa.

Jeśli Twój koordynator pieczywo zastępczej nie ułatwia Ci pracy, działa niezgodnie z ustawą
Art. 77
3. Do zadań koordynatora rodzinnej pieczy zastępczej należy w szczególności:
1) udzielanie pomocy rodzinom zastępczym i prowadzącym rodzinne domy dziecka w realizacji zadań wynikających z pieczy zastępczej;
2) przygotowanie, we współpracy z asystentem rodziny i odpowiednio rodziną zastępczą lub prowadzącym rodzinny dom dziecka, planu pomocy dziecku;
3) pomoc rodzinom zastępczym oraz prowadzącym rodzinne domy dziecka w nawiązaniu wzajemnego kontaktu;
4) zapewnianie rodzinom zastępczym oraz prowadzącym rodzinne domy dziecka dostępu do specjalistycznej pomocy dla dzieci, w tym psychologicznej, reedukacyjnej i rehabilitacyjnej;
Zatem w ustawę wpisana jest pomoc dla RZ.
W przypadku RA nic takiego nie ma miejsca.

Re: Rodzina zastępcza jako próba "obejścia" adopcji - czy wa

: 08 sie 2016 18:32
autor: izabelam
Nieprawda. Nigdzie nie napisałam, że każda rodzina powinna dostawać
Zaczyna robic się nieprzyjemnie. Dlatego podkreślam, to jest moje osobiste, nieobiektywne zdanie.

[quoteJeśli Twój koordynator pieczywo zastępczej nie ułatwia Ci pracy, działa niezgodnie z ustawą][/quote]

:-D Mój koordynator ze swojej pracy wywiązuje sie celująco. Dlatego,że to jego praca -wspomagac mnie w mojej.
Bycie RA to nie praca. To rodzicielstwo. Każdy rodzic jest wspomagany przez babcie, ciocie. Swoją drogą, szkoda,że nie ma przepisu,żeby było to obowiązkowe :mrgreen:

Jeżeli chodzi o pkt.4. Mam taki sam jako RA i RZ. Wszyscy specjaliści w przychodniach specjalistycznych są dostepni dla RA i RZ w takim samym stopniu. Podkreślam: JA nie widzę różnicy.

Re: Rodzina zastępcza jako próba "obejścia" adopcji - czy wa

: 08 sie 2016 19:15
autor: bloo
izabelam pisze: Bycie RA to nie praca. To rodzicielstwo. Każdy rodzic jest wspomagany przez babcie, ciocie.
nie no, jasne że to jest rodzicielstwo, ale właśnie stąd się chyba wzięła cała dyskusja zainicjowana przez MałąMi, która postawiła tezę o tym, że w przypadku starszego dziecka przejście przez RZ do RA ma głęboki sens z uwagi na zabezpieczenie sobie wsparcia profesjonalnego i środków na np. rehabilitację. I moim zdaniem ma 100% racji.
Moim zdaniem również mijamy się trochę w naszych postach. Nie sądzę, aby ktokolwiek kwestionował najpoważniejszą różnicę między RZ i RA, czyli: praca - rodzicielstwo. Tyle że własnie z powodu tej różnicy jakaś część rodzin wybiera RZ z opcją przekształcenia się w RA, ponieważ czują, że bez wsparcia nie podołają. I na nic im wtedy tekst, że są rodzicami, a rodzice mogą mieć trudno i sorry Gregory.
Pójdę dalej: świetnie rozumiem ludzi, którzy - nazywając rzecz po imieniu - rąbią finansowo i prawnie system poprzez kurczowe trzymanie się statusu RZ zamiast przekształcić się w RA, którą są już emocjonalnie, bo zdecydowali się na bycie matką i ojcem konkretnego dziecka. Dlaczego to robią i dlaczego ich rozumiem? Z trzech mocnych powodów:

po pierwsze w takich sytuacjach nie mówimy o słodkich i maleńkich bobasach, które z pocałowaniem ręki przysposobiłaby dowolna rodzina adopcyjna, tylko o dzieciach starszych, z obciążeniami, wymagającymi rehabilitacji i prywatnych wizyt

po drugie przekształcenie się w RA odcina im dostęp do finansowego wsparcia, a jest ono w powyższej sytuacji tak bardzo konieczne, że gdyby nie ono rodziny mogłoby nie być stać na zatrzymanie dziecka, częściej: dzieci

po trzecie straciliby dostęp do wsparcia psychologicznego i koordynacyjnego, co opisała już Miniula


ja niestety nie kupuję teorii, że jak jesteś rodzicem to się martw. Owszem, tak właśnie jest i być może również dlatego nie wszyscy dają radę być rodzicami. Być może także z tego powodu część ludzi nie chce być oficjalnie rodzicami, bo woli być opiekunami, choć w praktyce już i tak doszło do stworzenia rodziny. I tak, jest prawdą, że cholernie wtedy ryzykują. Tylko co z tego?
Pokażcie mi rodzinę, której członek nie pełni funkcji prezesa rady nadzorczej w wypłacalnej spółce i który jednocześnie podoła finansowo, emocjonalnie i społecznie pełnej adopcji trójki starszych dzieci. Jeden taki przypadek znamy z forum, tata był rentierem - no i spoko, ale adopcja poszła gładko właśnie z tego powodu, że rodzina mogła sobie pozwolić na otoczenie się panią do sprzątania, panią do odrabiania lekcji i panią do gotowania oraz ogrodnikiem na dokładkę. Zejdźmy jednak na ziemię - rodzeństwa w Polsce rozdziela się również dlatego (lekceważąc ustawę, ale to nikomu nie robi) bo przeciętny człowiek nie ma możliwości jednorazowej adopcji więcej niż dwojga dzieci na raz. I z tego też powodu niektóre RZ dokonują akrobacji, aby te dzieci mieć i móc dać im trwale dom, ale nie utracić statusu RZ. Ja ich nie potępię.

Re: Rodzina zastępcza jako próba "obejścia" adopcji - czy wa

: 08 sie 2016 19:18
autor: Miniula
izabelam obawiam się że mamy zakłócenia na łączach.
Nie mam ochoty wydawać się w dyskusje, które nas donikąd nie zaprowadzą.
Jedynie proszę, byś nie przypisywała mi słów, które nie padły.
Pozdrawiam.

P.S. To nieprawda, że każdy rodzic jest wspomagany. Znam masę rodziców, którzy z różnych względów nie mają pomocy rodziny.

Bloo, podpisuję się pod tym, co napisałaś.

Re: Rodzina zastępcza jako próba "obejścia" adopcji - czy wa

: 08 sie 2016 21:00
autor: izabelam
Ciekawe,że do "rodzicielstwa na próbę" można dopasowac różne ideologie: walka z niesprawiedliwością klasową, dobro dziecka ponad wszystko, walka z biedą. Czy my jeszcze piszemy o " rodzicielstwie na próbę", czy już o niedoskonałości systemu i naszej polskiej zdolności wykorzystywania wszelkich luk w systemie w walce z biedą. "Moje dzieci" są konsekwencją takiego wymyślania odcieni szarości.

Re: Rodzina zastępcza jako próba "obejścia" adopcji - czy wa

: 08 sie 2016 22:26
autor: Pockahontas
bloo pisze:.
Pójdę dalej: świetnie rozumiem ludzi, którzy - nazywając rzecz po imieniu - rąbią finansowo i prawnie system poprzez kurczowe trzymanie się statusu RZ zamiast przekształcić się w RA, którą są już emocjonalnie, bo zdecydowali się na bycie matką i ojcem konkretnego dziecka. Dlaczego to robią i dlaczego ich rozumiem? Z trzech mocnych powodów:

po pierwsze w takich sytuacjach nie mówimy o słodkich i maleńkich bobasach, które z pocałowaniem ręki przysposobiłaby dowolna rodzina adopcyjna, tylko o dzieciach starszych, z obciążeniami, wymagającymi rehabilitacji i prywatnych wizyt

po drugie przekształcenie się w RA odcina im dostęp do finansowego wsparcia, a jest ono w powyższej sytuacji tak bardzo konieczne, że gdyby nie ono rodziny mogłoby nie być stać na zatrzymanie dziecka, częściej: dzieci

po trzecie straciliby dostęp do wsparcia psychologicznego i koordynacyjnego, co opisała już Miniula

Świetnie napisane! Myślę o tym dokładnie tak samo, zresztą "w kawałkach" już o tej kwestii pisałam w różnych wątkach. Bloo, świetna diagnoza systemu, nic dodać, nic ująć.
Ps. dzięki za linki, mam lekturkę na jutro ;-)

izabelam, ja nie widzę w tej dyskusji żadnego dopasowywania ideologii do przyjętej tezy, wręcz przeciwnie - widzę myślenie praktyczne kontra idealizm, który może i ładniej wygląda, ale nijak ma się do zastanej polskiej rzeczywistości - i co do wad tej rzeczywistości zgadzamy się jak najbardziej.

Re: Rodzina zastępcza jako próba "obejścia" adopcji - czy wa

: 08 sie 2016 22:38
autor: bloo
izabelam pisze:Ciekawe,że do "rodzicielstwa na próbę" można dopasowac różne ideologie: walka z niesprawiedliwością klasową, dobro dziecka ponad wszystko, walka z biedą. Czy my jeszcze piszemy o " rodzicielstwie na próbę", czy już o niedoskonałości systemu i naszej polskiej zdolności wykorzystywania wszelkich luk w systemie w walce z biedą. "Moje dzieci" są konsekwencją takiego wymyślania odcieni szarości.
piszemy o jednym i drugim, bo w życiu rzadko co jest czarno białe i wcale nie potrzeba do tego kreatywności w wymyślaniu odcieni szarości. Trudno by mi nawet było polemizować z tezą, że system pieczy zastępczej i system adopcyjny mogą być traktowane jako czarno-białe, bo nie jestem w stanie przyjąć, że ktoś mógłby to napisać serio (nie twierdzę, że napisałaś; moja konkluzja jest hipotetyczna).
Rozumiem, że sformułowanie "rodzicielstwa na próbę" budzi Twój opór, bo to nie jest szczęśliwy termin, ale np. ja rozumiem ten termin o wiele bardziej miękko i szeroko widząc w nim naturalny element każdego rodzicielstwa i - w ogóle- każdej poważnej decyzji życiowej. Stąd też nie czuję się zbulwersowana tym, że ktoś może sobie werbalizować tę próbę na forum, bo nawet jeśli tego nie zrobi to i tak próba pozostanie próbą. Jeśli nie urefleksyjnioną to być może tym gorzej.
Ja nie wierzę w duże kwantyfikatory typu zawsze, nigdy, każdy i nikt. Wierzę w odpowiedzialność, podjęcie obowiązku, świadome decyzje i szereg innych wartości, ale to w ogóle nie wyklucza się z próbą.
Nigdy nie sądziłam, ze sparafrazuję tu słowa JPII, który jest mi kosmicznie daleki na każdym polu, ale powiedział on kiedyś, ze wolność nie jest dana tylko zadana. Myślę, że to się świetnie odnosi do każdej wielkiej decyzji życiowej i takiegoż obowiązku: one są zawsze zadawane i zawsze jest w nich element własnej weryfikacji oraz weryfikacji przez życie. Wydaje mi się, że nie ma się czego bać w słowach, to są tylko słowa.