Rodzina zaprzyjaźniona-garstka własnych doświadczeń
: 02 sie 2010 15:13
Ponieważ akurat tak się złożyło że zostaliśmy rodziną zaprzyjaźnioną, chciałabym innym uczestnikom przybliżyć tą formę pomocy dzieciakom, tak od tej strony już praktycznej-nie teoretycznej.
Być moze ktoś przemyśli i taką formę pomocy, może nawet potem zrodzi sie z tego piękny długi związek...
Od czwartku goszczę w domu 2 dzieciaków -3 i 7 lat, rodzeństwo.
Dzieciaki znalazły się w bidulu oczywiście "dzięki" dorosłym-całkiem niedawno, nie dało rady nic im na wakacje wymyśleć, a w tamtejszym ośrodku to były naprawdę maluchy(w porównaniu z nastolatami).
Wychowawczyni dzieciaczków (moja serdeczna koleżanka od 20 lat) zadzwoniła że ma maluszka 3 latka -i czy nie chcielibyśmy na czas jej urlopu małego przyjąć w ramach rodziny zaprzyjaźnionej, ponieważ jest jej oczkiem w głowie jako najmniejsze dzieciątko, a cała reszta (szkolniaki) mają pozałatwiane wyjazdy na kolonie itd... Potem dopiero okazało sie że małego dostaniemy z bonusem w postaci starszej siostry .
Przed zabraniem dzieci codziennie dzwoniły do nas, dostaliśmy na pismie zgodę rodziców, takze na leczenie w tym czasie, gdyby coś się stało-odpukać. Spotkaliśmy sie też z dziećmi oczywiście.
Zanim maluchy przyjechały do nas zrobiłam "większe" zakupy w postaci większej ilości ryżu, makaronu, słodyczy (Lidl) mleka, serków, mąki, soczków z rurką (Biedronka)- aby potem na wariata nie robić zakupów -bo mniejsze ilości zawsze są w domu -ale nagle dzieciarni miało sie zrobić 2 razy więcej a dzici maaaają apetyt że hoho! (i dobrze).
Najtrudniejsze były pierwsze 24 godziny.Dzieci rozwrzeszczane, mój synek nasladował ich, nawet stara koza moja zachowywała sie jak błędna owca. Powiedziałam STOP i basta! TRzeba ogarnąć towarzycho bo zwariuję.Nawiedziły mnie nawet myśli "o matko i po co mi to było...."
Następnego dnia zwołaliśmy narade dzieciaki posiadały na dywanie i wytłumaczyłam im kilka zasad dotyczących życia w naszym domu i na czas wakacji.Takie proste rzeczy- nie krzyczymy nie biegamy nie trzaskamy drzwiami nie jemy na dywanie. Także spoko...pracujemy nadal....
Najbardziej zaskoczył mnie mój synek. Średnio co pół godziny WRZASK.Co 20 minut złości.Myślałam ze osiwieje.
Na szczęście "popuszcza".
Co będzie dalej- zobaczymy.
Z takiej zaprzyjaźnionej zostalismy zastępczą dla S.
A tutaj?... nie ma jeszcze zarządzeń opiekuńczych... moze wrócą do mamy a może ....
A moze to bedzie nasze jedyne w zyciu spotkanie?... Może na ten czas są potrzebne im moje ręce?...
Ten U Góry Wie.
Być moze ktoś przemyśli i taką formę pomocy, może nawet potem zrodzi sie z tego piękny długi związek...
Od czwartku goszczę w domu 2 dzieciaków -3 i 7 lat, rodzeństwo.
Dzieciaki znalazły się w bidulu oczywiście "dzięki" dorosłym-całkiem niedawno, nie dało rady nic im na wakacje wymyśleć, a w tamtejszym ośrodku to były naprawdę maluchy(w porównaniu z nastolatami).
Wychowawczyni dzieciaczków (moja serdeczna koleżanka od 20 lat) zadzwoniła że ma maluszka 3 latka -i czy nie chcielibyśmy na czas jej urlopu małego przyjąć w ramach rodziny zaprzyjaźnionej, ponieważ jest jej oczkiem w głowie jako najmniejsze dzieciątko, a cała reszta (szkolniaki) mają pozałatwiane wyjazdy na kolonie itd... Potem dopiero okazało sie że małego dostaniemy z bonusem w postaci starszej siostry .
Przed zabraniem dzieci codziennie dzwoniły do nas, dostaliśmy na pismie zgodę rodziców, takze na leczenie w tym czasie, gdyby coś się stało-odpukać. Spotkaliśmy sie też z dziećmi oczywiście.
Zanim maluchy przyjechały do nas zrobiłam "większe" zakupy w postaci większej ilości ryżu, makaronu, słodyczy (Lidl) mleka, serków, mąki, soczków z rurką (Biedronka)- aby potem na wariata nie robić zakupów -bo mniejsze ilości zawsze są w domu -ale nagle dzieciarni miało sie zrobić 2 razy więcej a dzici maaaają apetyt że hoho! (i dobrze).
Najtrudniejsze były pierwsze 24 godziny.Dzieci rozwrzeszczane, mój synek nasladował ich, nawet stara koza moja zachowywała sie jak błędna owca. Powiedziałam STOP i basta! TRzeba ogarnąć towarzycho bo zwariuję.Nawiedziły mnie nawet myśli "o matko i po co mi to było...."
Następnego dnia zwołaliśmy narade dzieciaki posiadały na dywanie i wytłumaczyłam im kilka zasad dotyczących życia w naszym domu i na czas wakacji.Takie proste rzeczy- nie krzyczymy nie biegamy nie trzaskamy drzwiami nie jemy na dywanie. Także spoko...pracujemy nadal....
Najbardziej zaskoczył mnie mój synek. Średnio co pół godziny WRZASK.Co 20 minut złości.Myślałam ze osiwieje.
Na szczęście "popuszcza".
Co będzie dalej- zobaczymy.
Z takiej zaprzyjaźnionej zostalismy zastępczą dla S.
A tutaj?... nie ma jeszcze zarządzeń opiekuńczych... moze wrócą do mamy a może ....
A moze to bedzie nasze jedyne w zyciu spotkanie?... Może na ten czas są potrzebne im moje ręce?...
Ten U Góry Wie.