Dzień dobry Pani,
tak, cztery lata czekania to bardzo długo i może wyczerpać każdego. Nie jest więc dziwne, że Pani siły są nadwyrężone zwłaszcza, że do strat i niepowodzeń związanych ze staraniami o dziecko oraz czterema nieudanymi transferami dołączyła się kolejna - utrata pracy. To także strata i także boli.
Piszę o stratach, bo tak właśnie to widzę - każdy cykl, każdy miesiąc, nie mówiąc już o nieudanych procedurach IVF to rodzaj straty, którą trzeba przeżyć jak żałobę po kochanej osobie. Nigdy jej fizycznie nie było, ale jej utrata boli podobnie. Ból jest tym większy, im bardziej rozbudzone są nasze oczekiwania, a więc tam, gdzie w momencie rozpoczynania procedury IVF nie bierzemy pod uwagę możliwości niepowodzenia, gdzie czujemy po transferze, że to już prawie ciąża, cierpienie i rozpacz w momencie niepowodzenia są największe. To trochę jak sinusoida - im wyżej pozwolimy jej wznieść się na etapie przygotowań do in vitro, tym niżej spadamy, kiedy się nie powiedzie. Dlatego zachęcam Panią do realistycznego i umiarkowanie optymistycznego podejścia do leczenia. Nie oznacza to braku nadziei czy wiary w sukces, ona jest zawsze bardzo potrzebna, ale optymizm bazujący na konkretach, danych o skuteczności zabiegu dla par w takiej sytuacji i w podobnym wieku. Dzięki temu zachowujemy nie tylko spokój i nadzieję, ale też mamy w sobie większą umiejętność radzenia sobie z niepowodzeniami, które zawsze mogą się przydarzyć. Niestety żadna metoda leczenia niepłodności nie daje gwarancji zajścia w ciążę, margines w naszej głowie przewidziany na ewentualne niepowodzenie jest więc bardzo potrzebny, aby potem w miarę szybko wrócić do równowagi. Potrzebny bywa także plan B. Co mogłoby nim być dla Państwa? Adopcja dziecka? Dawstwo gamet? Świadoma bezdzietność? Plany alternatywne z reguły pomagają zapanować nad emocjami, na wypadek niepowodzenia zapewniają niezbędną dawkę wiary, że świat się nie kończy, a życie potoczy się dalej, mamy w nim jeszcze wiele do zrobienia.
Dlatego właśnie proponuję nie patrzeć na niepowodzenia w leczeniu jak na "porażki". Porażkę można odnieść tam, gdzie jest walka, wojna. Na wojnie zaś zawsze są ofiary, ranni i zabici. I niestety tylko dwie opcje: wygrana lub przegrana. Choroba nie jest stanem wojny, a leczenie, w którym nie wszystko zależy od naszego wysiłku, starań i zaangażowania (gdyby to zależało od Pani, na pewno miałaby już Pani dziecko, prawda? Przecież dała Pani z siebie tak wiele, jak zapewne jeszcze nigdy w życiu) nie powinna być Pani wygraną lub przegraną. Leczenie czasem kończy się niepowodzeniem, bo tak chciała natura wbrew naszej woli. Ale to nie jest nasza przegrana, z naturą jeszcze żaden człowiek nigdy nie wygrał. Może zamiast o porażce lepiej byłoby mówić o braku dziecka poczętego tą metodą? To brzmi inaczej i pozwala nie szukać w sobie winy, odpowiedzialności, nie nadużywać siebie zmuszając do wysiłku ponad siły w staraniach, a przekierowuje naszą uwagę na to, jak się w tym wszystkim o siebie zatroszczyć, zadbać o swoje ciągle wystawiane na ogromną próbę emocje, o swój związek, o swoje życie.
Pani pytanie o to, czy cztery lata to nie wystarczająco długi czas czekania na upragnione dziecko jest pełne bólu i wołania o sprawiedliwość. Niepłodność jest strasznie, potwornie niesprawiedliwa. Tylu ludzi wokół ma dzieci, wielu z nich zupełnie o to nie zabiega, a Pani, która daje z siebie tak wiele, cały czas nie może ich mieć. To nie jest w porządku. Ale życie i świat nie są wobec nas ok. Wielu pacjentów męczy pytanie o to, dlaczego ich to spotkało. Trudno się dziwić takim pytaniom, ale na nie nie ma sensownej odpowiedzi. To jest trochę tak, jak byśmy wyobrazili sobie pudełko z losami i ustawione rzędem pary. Co piąta z nich wyciąga z pudełka los "niepłodność". Dlaczego oni? Nie wiem. To jest zdarzenie losowe, w tym nie ma ani złośliwości siły wyższej, ani kary za wyimaginowane winy, ani ostrzeżenia, że aby mieć dzieci należy się bardziej postarać. To jest bezosobowa i pozbawiona emocji informacja od losu. Piszę o tym dlatego, że wielu pacjentów odbiera niepłodność właśnie jako rodzaj kary, stąd pytania o to, czym sobie na to zasłużyliśmy. Można też myśleć, że na dziecko także trzeba zasłużyć: co jeszcze mamy zrobić, aby los wreszcie dał nam to, o czym marzymy? Czy mamy się jeszcze bardziej starać? To jest bardzo niebezpieczna droga. Zawsze będzie coś, co jeszcze można zrobić, kosztem zdrowia, ostatnich pieniędzy, resztki sił. A los jest bezosobową, obojętną siłą i dlatego zajście w ciążę zupełnie nie zależy od tego, czy postaramy się jeszcze bardziej. Ciąża to nie jest nagroda, którą jakaś siła wyższa daje nam za odpowiednie starania. Inaczej nie byłoby tak, że niektórym parom udaje się zajść w ciążę bez IVF, innym przy pierwszym transferze, a Pani musi czekać tak długo. Nie jest Pani przecież gorszym czy mniej zaangażowanym człowiekiem.
Pisze Pani, że nie utożsamia się już ze swoim życiem, tak jakby ono nie było Pani. Trudno się dziwić - kto chciałby mieć życie pełne cierpienia i wiecznego czekania na coś, co nie chce przyjść? Ale jest to także sygnał mówiący o tym, że życie dzieje się gdzieś obok Pani. To prawdziwe życie. Trochę tak, jakby Pani została na peronie albo w dworcowej poczekalni i patrzyła na odjeżdżające pociągi. Paradoks tej sytuacji polega na tym, że Pani życie dzieje się dzisiaj, tu i teraz, i innego po prostu nie będzie. Można je przeżyć ciągle czekając, a można decydując się na to, by jednak wsiąść do pociągu, nawet jeśli zamiast oczekiwanego pięknego ekspresu życie podstawiło nam zwykły osobowy. Nim także da się dotrzeć do celu.
Zachęcam Panią, a najlepiej oboje Państwa, do skorzystania z pomocy psychologa pracującego w obszarze niepłodności. Wsparcie, pomoc w podjęciu dobrych decyzji, opracowaniu planów B i nowych strategii radzenia sobie na wypadek niepowodzenia w leczeniu to pomoc, która może dać Państwu siłę i wzmocnić nadzieję.
Pozdrawiam serdecznie i życzę wiele spokoju na tej drodze, Dorota Gawlikowska
|