Autor:

Data publikacji:

15.10.2012

zaloguj się, żeby móc oceniać artykuły

Historia nie zupełnie jak z romansu

nasza historia

Nasza historia, chociaż zaczęła się jak scenariusz taniego romansu, nie do końca nim jest. Znaliśmy się „od zawsze”, gdyż nasi ojcowie byli przyjaciółmi z podwórka. Spotkaliśmy się ponownie jako maturzyści. Wspólne przygotowania do matury, studia w innych miastach i częsta rozłąka - z tym wszystkim poradził sobie nasz związek bez trudu. Już w czasie przygotowań do ślubu i snucia planów na przyszłość mój narzeczony wyznał, że w dzieciństwie przeszedł zabieg chirurgiczny z powodu wnętrostwa. Zapewnił, że zabieg się powiódł i nie będzie żadnych problemów z dzieckiem. Przyszłość pokazała coś zupełnie innego.

Po kilku nieudanych próbach zajścia w ciążę zdecydowaliśmy się wykonać badania nasienia. Wynik był szokiem-azoospermia. Konsultacje u specjalistów nie pozostawiły złudzeń - mój mąż nigdy nie będzie biologicznym ojcem. Długo borykaliśmy się z decyzją: bank nasienia czy adopcja. Ja byłam za bankiem, mąż nie chciał dzieci wcale skoro nie może mieć ich naturalną drogą. Małżeństwo wisiało na włosku. oboje czuliśmy się oszukani i poszkodowani przez los. Po wielu rozmowach zdecydowaliśmy się na dawcę nasienia. Najtrudniejszą decyzję mieliśmy za sobą ale przed nami stały kolejne problemy. Pierwsze AID-nieudane było dla mnie kompletną katastrofą, wraz z miesiączką zawalił się cały świat. Byłam przekonana, że uda się z pierwszym razem. Przepłakałam całą noc. Po czwartym również nieudanym AID zdecydowaliśmy się zrobić przerwę na przemyślenie strategii dalszego działania. Zaczęliśmy rozważać adopcję lub całkowitą bezdzietność. W międzyczasie zmieniłam pracę, rozpoczęliśmy budowę. Zajęć była masa, ale mnie ciągle gdzieś w głowie siedziało „po co to wszystko, dla kogo?” Chciałam spróbować kolejny raz. Zjawiliśmy się ponownie w klinice, ale lekarz był realistą: szanse malały z każdym kolejnym AID, zgodził się na dwie próby a potem tylko In vitro . Tym razem nie nastawiałam się na sukces. Z góry założyłam, że nic z tego nie wyjdzie i nie wyszło. Po ostatnim AID wróciłam natychmiast do swoich zajęć, nie myślałam nawet przez chwilę że „może jednak tym razem”. Jednak już pod tygodniu od zabiegu zorientowałam się, że czuję się jakby inaczej, ciągle nie dopuszczając do siebie możliwości sukcesu. Pozytywny wynik testu potwierdził, że tym razem doczekaliśmy „dwóch kresek”. Wszystkie początkowe niedogodności znosiłam cierpliwie dla dobra maleństwa i z nieukrywaną radością patrzyłam na rosnący brzuszek. Mąż towarzyszył mi podczas każdej wizyty, starannie notował w głowie wszystkie zalecenia lekarza i pilnował ich realizacji. Wspólny poród był zwieńczeniem naszej trudnej i krętej drogi do rodzicielstwa. Gdy na świat przyszła nasza córka wszystkie trudności z jej poczęciem odeszły w niepamięć - bez znaczenia stało się kto jest jej genetycznym ojcem najważniejsze było to, że w ogóle z nami jest. Że w końcu jesteśmy rodziną. Dziś córka jest oczkiem w głowie tatusia, radością całej rodziny. Dla mnie jest dowodem, że czasem warto uparcie dążyć do wymarzonego celu.

To jest historia napisana i nadesłana w ramach kampanii "Powiedzieć i Rozmawiać". Na autorów historii związanych z adopcją prenatalną czekają bransoletki ufundowane przez By Ilo. Więcej informacji TU.