Autor:

Data publikacji:

15.03.2017

zaloguj się, żeby móc oceniać artykuły

"Nigdy sie nie poddam" - marketing a życiowe wybory pacjentów

nigdy sie nie poddam

„Jesteśmy dumni z naszych pacjentów” głosi od niedawna hasło jednej z dużych polskich klinik. To są dobre, wzmacniające i potrzebne nam słowa. Gdyby nie to, że kampania ma też drugie hasło: „Nigdy się nie poddam. Będę mieć dziecko”.

Joanna i jej mąż byli po pięciu próbach in vitro zakończonych niepowodzeniem (dwa poronienia), dwóch próbach adopcji zarodka (również bez szczęśliwego zakończenia) i dwóch próbach in vitro z komórką dawczyni, które nie przyniosły narodzin upragnionego dziecka. Po tej ostatniej próbie nie mieli już sił próbować dalej, nie mieli też pieniędzy na dalsze leczenie. Poza tym Joanna skończyła 45 lat i przyszedł czas na zadanie najtrudniejszego pytania: co dalej? Jakie będzie nasze życie bez dzieci?
Albo: Kasia i Sławek. Byli i są ludźmi głęboko wierzącymi, diagnoza niepłodności była dla nich ciosem. Po wielu trudnych rozmowach zdecydowali się na pięć prób inseminacji. Każda z nich była dla nich zwycięstwem tęsknoty za dzieckiem nad nauką Kościoła. Każdej towarzyszyły trudne dylematy. Żadna się nie powiodła. Nie zdecydowali się na in vitro, za to postanowili podążyć ścieżką adopcyjną. Dwa lata później do ich rodziny trafił maleńki chłopiec. Matka biologiczna jeszcze nie została pozbawiona praw, ale miało się to zdarzyć lada dzień, sytuacja jest ewidentna – zapewniały pracownice ośrodka adopcyjnego. Nie zdarzyło się nigdy. Po sześciu miesiącach spędzonych w domu Kasi i Sławka, niemowlak wrócił do matki biologicznej, której sędzia rodzinny postanowił dać drugą szansę. Kasia i Sławek zostali z pogruchotanymi sercami, pustym pokojem dla dziecka i traumą poadopcyjną. Zostali też bezdzietni.

Warto się zastanowić, w którym momencie historii życia tych dwóch par, wydarzyła się porażka? Poddali się i dlatego nie mają dziecka? Odeszli na tarczy, a nie z tarczą?
Warto też zadać inne pytanie: jaką historię osobistą mają autorzy tego hasła, że przychodzi im do głowy porównywać bezdzietność do „poddania się”? Ile soli zjedli, ile kilometrów wydeptali pod gabinetami lekarskimi, ile łez przepłakali, że sprowadzają niepłodność do walki, której sukces zależy jedynie od determinacji dwóch osób? Czy sami macie dzieci? Czy stanęliście kiedyś wobec alternatywy „własne zdrowie i zachowanie resztek zmysłów lub walka do zajechania organizmu, wykończenia własnego związku, sprzedania mieszkania i ostatniego mebla”? A może doświadczyliście konfrontacji z nieprzewidywalnością wyroków sądowych, jeśli sądzicie, że dziecko jest nagrodą za dobrze przeprowadzoną walkę, w której zwycięstwo można sobie zagwarantować?
Otóż nie.
Dla części z nas historia niepłodności nie zakończy się porodem ani adopcją, niezależnie od tego, jak bardzo tego pragniemy i jak bardzo jesteśmy dzielni. Zdarzają nam się rozwody, utrata pracy, choroby, kryzysy. Zdarza się przekroczenie granicy wieku, za którą pytanie o to „jak bardzo chcę?” zderza się z innym pytaniem o to, czy powinnam/powinienem? Czy zdążę wychować? Czy będę mieć siły, skoro ostatnie lata spędziłam na nieustających stymulacjach hormonalnych? Są też inne pytania i granice: czy rodzicielstwo dzięki dawstwu jest dla mnie? Czy to udźwigniemy? Czy pokochamy dziecko adoptowane? Czy powołując dziecko do rodziny będziemy wciąż tę rodzinę mieć, skoro każde niepowodzenie kosztuje nas tak niewyobrażalnie dużo i coraz większą cenę za to płacimy jako para? Skąd wziąć na to pieniądze, skoro nie ma już refundacji in vitro? Jak urodzić dziecko, jeśli nie mamy macicy, a surogacja jest nielegalna?

To są trudne pytania, których nie zadają sobie szczęśliwe pary zachodzące w ciążę po pierwszej próbie in vitro i po drugiej inseminacji. Każdy z nas chciałby być właśnie taką szczęśliwą parą. Ale odsetek par, które jednak będą musiały je sobie wreszcie zadać, nie jest nieistotny statystycznie.
I nadal mają prawo myśleć o sobie dobrze, nadal mogą mieć w życiu cele oraz żyć życiem wartościowym i spełnionym. Nie ma powodów, aby czuli się przegrani, a już z pewnością nie ma powodu, aby ośrodek, w którym się leczą, bombardował ich zależnością: nie ma porodu? Nie dość się postaraliście. Bo można było więcej, lepiej, bardziej.
Żyjemy w społeczeństwie, którego politycy i część mediów nie ustaje w wysiłkach, aby przekonać nas, że niepłodność jest karą za rozwiązłość. I jednocześnie: że rodziny bezdzietne nie są w pełni rodzinami.
Znamy ten komunikat, wielu z nas opłakuje go codziennie. Czy choć w bezpiecznej przestrzeni ośrodka leczenia niepłodności moglibyśmy być od niego uwolnieni? Czy również i tam musicie nam dawać po głowach i rozliczać z niepowodzeń, na które nie mamy przecież żadnego wpływu?

Rolą odpowiedzialnej opieki lekarskiej jest traktowanie pacjentów w sposób podmiotowy, danie im oddechu i pokazanie, że – jakkolwiek ich pragnienie zostania rodzicami zostanie zaopiekowane przez lekarzy z najlepszą wiedzą i umiejętnościami – leczenie czasem nie zakończy się dzieckiem. Mimo najwyższych umiejętności lekarzy, embriologów i położnych. Mimo najgłębszej tęsknoty pacjentów za dzieckiem. Tak się może stać, choć wszyscy liczymy na to, że nastąpi happy end. Jeśli jednak on się nie wydarzy, są wciąż inne opcje. Adopcja. Świadoma bezdzietność. Godne życie w poczuciu, że zrobiło się wszystko, co było możliwe. I że nie przegraliśmy tej gry, nadal należy nam się szacunek.

Bądźcie z nas dumni niezależnie od losów naszego leczenia. Bardzo tego potrzebujemy, bo codziennie mierzymy się z wyzwaniami, z którymi nigdy nie zmierzyła się większość personelu polskich ośrodków leczenia niepłodności.
Ale nie każcie nam myśleć o staraniach o dziecko, jako walce, w której sukces osiągną jedynie najbardziej zmotywowani, a resztę uznacie za tych, którzy „się poddali”.
Jeśli bowiem urodzenie dziecka zależy jedynie od motywacji pary, to in vitro nie powinno być do tego potrzebne. Jeśli zaś zależy jedynie od Waszych umiejętności, to pokażcie nam stuprocentowe statystyki ciąż i zagwarantujcie nam dziecko na końcu tej drogi.
W przeciwnym razie sprowadzanie rodzicielstwa do słów „Nigdy się nie poddam. Będę mieć dziecko” nie ma sensu. Ale też nigdy go nie miało.

 

Komentarze

  • MeganM

    15/03/2017 - 14:03

    Też miałam podobne przemyślenia po tym jak zobaczyłam tę reklamę w klinice - nie będę wymieniać nazwy choć pewnie wszyscy i tak wiedzą. Ciekawe tylko, że w klinice leczenia niepłodności nie było nikogo kto zwróciłby uwagę na niezręczne hasło "nigdy się nie poddam". Przecież prócz lekarzy są tam też psycholodzy. Ktoś po długiej walce o bycie rodzicem od razu widzi jak bardzo niezręczne jest to stwierdzenie. Szkoda, że nawet w takich miejscach nie do końca rozumieją problem.
  • invimed

    16/03/2017 - 18:03

    Jesteśmy zaskoczeni i nie ukrywamy, że bardzo poruszyły nas stwierdzenia zawarte w powyższym tekście. Naszym zdaniem jest on emocjonalną nadinterpretacją wyrwanego z kontekstu fragmentu naszej kampanii „Jesteśmy dumni z naszych pacjentów” i zupełnie nie oddaje jej istoty. Ponadto, autor wypowiedzi całkowicie pomija główną ideę kampanii, której celem jest wsparcie osób walczących z niepłodnością i zwrócenie uwagi na tę chorobę, emocje, jakie się z nią wiążą i losy osób, które ją przeżywają. Spotykamy ich codziennie w naszych klinikach. To właśnie rozmowy z naszymi pacjentami, ich przeżycia i doświadczenia zainspirowały nas do zainicjowania tej akcji, do powiedzenia głośno, że niepłodność jest problemem i źródłem cierpienia. Jedyną intencją kampanii „Jesteśmy dumni z naszych pacjentów” jest wspieranie ludzi, niepłodnych par, w ich trudnej walce o szczęście. Tą kampanią nikogo nie dyskryminujemy, nie dzielimy na lepszych i gorszych. Wszyscy zmagający się z niepłodnością są dla nas bohaterami każdego dnia. Mierzą się bowiem nie tylko z chorobą, ale też z kryzysami w związkach, krzywdzącymi stereotypami, nieprzemyślanymi opiniami i samotnością. Chcemy w tym miejscu podkreślić, że doceniamy i szanujemy każdy wybór, także ten o zaprzestaniu lub niepodejmowaniu walki z tą chorobą. Rozumiemy bowiem zarówno ból osób dotkniętych niepłodnością, jak i wysiłek włożony w leczenie, a przede wszystkim ciężar, jaki wiąże się z podjęciem tej ostatecznej decyzji. Od momentu uruchomienia kampanii spotykamy się z pozytywnym odzewem. Otrzymaliśmy ponad tysiąc listów, maili, telefonów z wyrazami podziękowania i uznania, nie tylko od osób zmagających się z niepłodnością i ich bliskich, ale także tych, którzy nigdy wcześniej się z tym problemem nie zetknęli. Tym bardziej jesteśmy zaskoczeni tak subiektywną i powierzchowną oceną naszej kampanii. Ufamy, że stowarzyszenia wspierające wszelkie inicjatywy, których celem jest działanie na rzecz zwiększenia poziomu społecznej świadomości dotyczącej problemu niepłodności, a za takie uważamy Stowarzyszenie Nasz Bocian, powinny budować wspólny front na tym polu. Wierzymy w dobre intencje autora tekstu i mamy nadzieję na zweryfikowanie tej opinii dla dobra wszystkich osób, których problem niepłodności dotyczy i organizacji, które ich wspierają.
  • avatar
    MonikaGCK

    17/03/2017 - 21:03

    serio? Nie wierzę w to co czytam... w ostatnim akapicie pojechaliście... My mamy zweryfikować? A nie Wy powinniście? no zbieram szczękę z podłogi!

    niedrożne jajowody
    I ICSI 29.01.2011.- SET- IGNAŚ :loving:

  • MeganM

    17/03/2017 - 22:03

    Dobrze, że nie jestem autorem tekstu bo nie będę musiała weryfikować swoich odczuć. Kiedy zobaczyłam plakat ze smutną kobietą i hasłem "Nigdy się nie poddam. Będę miała dziecko" - pomyślałam: kobieto - daj spokój a na co Ty masz wpływ - tu trzeba mieć poza wszystkim jeszcze mnóstwo szczęścia. Jeśli po kilkunastu transferach w różnych kombinacjach ciągle będzie nic, jeśli adopcja nie wchodzi w grę - to przecież frustracja i depresja 100% przy takim podejściu. Zmień myślenie, tutaj nie używa się słowa nigdy czy nie poddam się. Niestety przy całym zrozumieniu tłumaczenia kliniki apel o weryfikację odczuć jest lekko kuriozalny. Można zweryfikować kampanię, reklamę, hasło ale uczuć czy odczuć się nie weryfikuje - one po prostu są. Potwierdza to tylko smutną prawdę o kompletnym braku zrozumienia ... a szkoda.
  • Saj

    20/03/2017 - 12:03

    Ktoś w klinice chyba zapomniał, że pary zmagające się z niepłodnością przede wszystkim żyją emocjami i są wrażliwe na wszelkie przytyki. W osobie zdrowej hasło "Nigdy się nie poddam. Będę mieć dziecko" zapewne nie budzi większych emocji, bo zdrowy człowiek się nie zastanawia nad tym, jak to jest być niepłodnym. Dla tych, którym przyszło się z problemem niepłodności zmierzyć to hasło nie jest zbyt szczęśliwe, bo nie szanuje decyzji osób, które z różnych przyczyn odpuściły walkę o dziecko. Obwinia ich jako tych, którzy najwyraźniej "za mało się starali" i powinni się wstydzić decyzji o zakończeniu leczenia, jednocześnie wzbudza u reszty społeczeństwa przekonanie, że niepłodność zawsze da się pokonać, tylko trzeba wystarczająco mocno chcieć. A jak ktoś nie ma dziecka, to znaczy, że za mało tego chciał, za mało się starał, za szybko się poddał, więc jest sam sobie winien. Widać, że dla kliniki liczą się tylko te pary, które w końcu "zrobią" dziecko i nabiją pozytywną statystykę, a przy okazji zostawią tam odpowiednie wynagrodzenie. Dobrze wiedzieć. A odpowiedź ze strony kliniki jest jeszcze bardziej okrutna i bezrozumna niż to hasło. Odechciało mi się do Was wracać. Pacjentka Invimedu.
    Oligozoospermia
    Teratozoospermia
  • lilu223

    22/03/2017 - 01:03

    Jesteśmy z mężem okazami zdrowia. Mąż tylko nasienie ma słabe, morfologia 0. Kochamy się, chcemy mieć dzieci. 8 lat starań i choć jeszcze nie powiedzieliśmy w tej kwestii ostatniego słowa, na różnym etapie, różne mięliśmy przemyślenia dotyczące wyboru dalszej drogi leczenia. Wyglądało to mniej więcej tak: Inseminacja nasieniem męża, nie daje realnych szans na ciążę. Adopcja to nie droga dla nas. Może, ale tylko może pokochalibyśmy zupełnie nie swoje dziecko. A co jeśli nie udźwignęlibyśmy tego ciężaru? Czy umielibyśmy żyć z myślą, że choć zaspokoiliśmy potrzebę bycia rodzicami,to dziecko to wychowuje się w nieszczęśliwej rodzinie bez miłości, na którą zasługuje? Może więc in vitro, na które nas nie stać, ale gdybyśmy bardzo się uparli to może coś się wykombinuje... Kilka prób in vitro bez sukcesu. Kilka czyli ile? Ile prób i niepowodzeń jesteśmy w stanie znieść? Po ilu próbach znienawidzę męża za to, że ma słabe nasienie i mimo, że tak bardzo się poświęcamy i staramy, nadal nie zostaliśmy rodzicami? Po ilu próbach on powie kocham Cię, ale nie chcę byś dalej musiała iść tą drogą, odchodzę, beze mnie będzie Ci lżej? A może tak: Kilka prób in vitro, w końcu upragniona ciąża i... Ciągłe zastanawianie się, czy donoszę, czy dziecko będzie zdrowe. Po latach walki trudno będzie z byle powodu nie panikować, że dzieje się coś złego. Przyjście dziecka na świat, jego pierwszy płacz, tak przecież wspaniały i wyczekiwany przez nas moment i kolejne trudne pytanie. Czy po tym wszystkim co przeszliśmy ja i mój mąż możemy w ogóle być równie dobrymi, cierpliwymi i kochającymi rodzicami, jakimi bylibyśmy dziesięć lat temu gdybyśmy byli zdrowi? A może inseminacja nasieniem dawcy? Będę się czuła jakbym zdradziła męża ale będzie ciąża. Wspaniałe dziewięć miesięcy. Zdrowe dziecko. Czy mąż będzie umiał je kochać jak swoje? Czy powiemy dziecku, że najlepszy tata na świecie, jedyny jakiego zna, w rzeczywistości z biologicznego punktu widzenia nim nie jest? A może w sytuacji, w której mąż pozwoli dziecku na coś, na co ja bym mu nie pozwoliła usłyszy ode mnie, że to moje dziecko i będzie tak, jak ja chcę? Jeśli nie AID to może adopcja zarodka? Dziecko nasze, ale żeby uniknąć sytuacji powyższej, genetycznie ani moje, ani męża. Adoptowany zarodek pochodziłby od pary, która też borykała się z problemem niepłodności. Czy to daje odpowiednio dużą szansę na dziecko, abyśmy skłonni byli zaryzykować? Czy kiedy już będzie ono na świecie, na pewno nie odczuje, jeśli któreś z nas uzna, że to nie była dobra decyzja? Dokonaliśmy wyboru, uznaliśmy też, że nawet jeśli metoda, którą wybraliśmy nie przyniesie oczekiwanego rezultatu, niczego innego nie będziemy próbować. Odrzucając pozostałe rozwiązania być może już się poddajemy. Czy to oznacza, że mamy teraz podejść do lustra i powiedzieć sobie, że jesteśmy biednymi, tchórzliwymi, słabymi psychicznie egoistami? Otóż nie. Nie chcemy by nasz upór w dążeniu do bycia rodzicami odebrał nam spokój, zdrowie, majątek i nasz największy skarb czyli wzajemną miłość, szacunek i szczęśliwy związek. Pragniemy być rodzicami, ale nie za wszelką cenę! Kochanie nie poddam się, będziemy mięli to dziecko powiedziałam zapłakana do męża, kiedy chodził ze mną po szpitalnym korytarzu w 2010r. Dziś wiem jak bardzo byłam naiwna wierząc w sens tych słów. Czytając je przypomniałam sobie ile od tamtej pory oboje przeszliśmy i wiem, że niestety wtedy kłamałam.



  • mkak

    26/03/2017 - 14:03

    No cóż, lepiej bym sama tego nie ujęła. Jestem pacjentka rzeczonej Kliniki, która postanowiła przy każdej wizycie mi przypominać, ze jeśli finalnie nie będę miała dziecka to znaczy, ze nie za bardzo się starałam, nie za bardzo chciałam, poddałam się i poniosłam porażkę. A ze dodatkowo przeszłam w tejze Klinice 3 nieudane próby ivf, to pozwolę sobie wyrazic zdziwienie odpowiedzią (nawet większe niż samym hasłem). Otóż, droga Kliniko, jakkolwiek miło, ze jesteście dumni ze swoich pacjentów, to chyba odpowiedz, ze osoby czujące się dotknięte hasłem "nigdy się nie poddam.bede mieć dziecko" powinny zweryfikować swoje stanowisko, jest co najmniej nie na miejscu. To nie jest subiektywna i powierzchowna ocena Waszej kampanii. Moja ocena, osoby, która w walce z niepłodnością sporo przeszła i zamierza jeszcze się starać, jest dokładnie taka sama. I nie zamierzam w żaden sposób weryfikować swoich odczuć czy emocji. Może jedynie zweryfikuje czy kolejne próby podejmować w klinice invimed.
  • Feel12

    27/03/2017 - 22:03

    Zgadzam się z Autorka, byłam niedawno w Invimedzie i te plakaty mnie jakoś zniesmaczyły, bo zupełnie nie oddają istoty starań o dziecko. Wydały mi się tez marketingowym nadużyciem, korzystaniem na czyimś cierpieniu, nieczystym zagraniem, bo to "nie poddam się" bardzo wymiernie kosztuje, o czym każdy dzielny pacjent i jego lekarz doskonale wiedzą.. Odpowiedzi kliniki powyżej nawet trudno skomentować. Jesteście dumni jak się pacjentom w końcu uda, czy jak prób jest trzydzieści i tego końca nie widać (a lekarz nadal zagrzewa do walki)? Możliwe, ze są pacjenci, których "walka" (też uważam, ze to niezbyt właściwe słowo w tym kontekście) skończyła się pozytywnie i z perspektywy widzą zamierzony przez autorów przekaz tej kampanii (szczerze - jaki?). Ale na pewno jest spora grupa, która poczuje się co najmniej nieswojo.
    Salve: AZ: X.2016 - :testI: ----> nasza cudna córcia już z nami! :love:
  • avatar
    Gromit

    04/04/2017 - 14:04

    Nigdy nie byłam z siebie tak dumna, jak właśnie wtedy, gdy podejmowałam decyzję o zakończeniu leczenia. Nigdy wcześniej nie musiałam być tak silna, tak zdeterminowana i nie musiałam poczuć tak wielkiej mocy. Było to najtrudniejsze i najbolesniejsze, co przeszłam. A miałam za sobą lata leczenia, nieudane zabiegi i kilka poronień. Do rezygnacji z leczenia i marzeń o dziecku biologicznym potrzebna mi była ogromna odwaga, bo bałam się tego, co będzie potem. I niestety pamiętam, gdy koleżanka, która sama miała problem z płodnością, moją decyzję skomentowała:"ja się nigdy nie poddam". Moja decyzja to było wygranie życia, zdrowia i małżeństwa. I jestem z tego dumna.
    starania od 04.2008 (mutacja MTHFR, MAR-test 40%)
    2013:dzięki adopcji zostałam mamą
    2015:urodziła się moja druga córeczka